czwartek, 11 lipca 2019

Od Lind "Trzecia albo piąta doba" cz. 1

Styczeń 2024
Nadal tu jestem. Nadal w tej samej, niewygodnej celi. Dziś mija już... trzecia albo piąta doba, odkąd mnie tu zawlekli. Chociaż... sama już nie wiem. Każda minuta spędzona w celi zdawała się być godziną, a sekunda minutą. Między wschodem a zachodem słońca mija dosłownie wieczność! Ta sama, jednostajna wieczność! Ewentualnie raz po raz przerywana głosem strażnika każącego podsunąć mu miski na jedzenie. Co ile czasu on tutaj się zjawia? Raz dziennie? A może raz na kilka dni?
Nie znałam konkretnej odpowiedzi. Czułam się, jakbym trafiła do innej rzeczywistości, gdzie czas, jaki znam, nie miał prawa bytu. Nie istniał. Pora była zawsze ta sama i chwila obecna mogła trwać w nieskończoność. Kiedy tak o tym myślałam, w mojej głowie wybrzmiała sentencja, powtarzana przez głównego bohatera "Zimy Tysiąclecia":
- "Teraz jest zawsze, wieczność się kończy" - powtórzyłam ją cicho sama do siebie. 
Od czasu zawalonego tunelu, który rozdzielił mnie z Tingiem w górach, już zawsze będę pamiętać ów cytat. Ten jeden błąd z przeszłości wbił mi wspomnianą sentencję do głowy po koniec moich dni. 
Wtedy przypomniałam sobie o moim Medalionie Nieśmiertelności. Nie pozwolili mi go mieć przy sobie, kiedy będę odbywać karę. Ciekawe dlaczego. Przecież nie dałabym rady wykuć nim dziury w ścianie, żeby uciec. 
Chyba, że taka nadmierna ostrożność ma jakieś podłoże. Być może strażnicy są przewrażliwieni, odkąd faktycznie pozwolili komuś zachować coś, czego nie powinien mieć więzień. Skazany uciekł, pewnie przy okazji zniszczył budynek, zabił kilka uzbrojonych wilków... Albo po prostu się teleportował w jakieś odległe miejsce i słuch po nim zaginął. A potem straszliwy władca Glory kazał ukarać swoich poddanych, którzy popełnili taki błąd... Ciekawe, czy któryś z nich jeszcze żyje. 
***
- Lind? Śpisz?
Otworzyłam oczy, słysząc swoje imię. Głos wypowiadającego nie pozostawiał wątpliwości co do tożsamości wilka. Nie spojrzałam nawet na niego. Absolutnie nie miałam ochoty na rozmowę, a na pewno nie z nim. Marzyłam teraz o otwartej przestrzeni, do której dostęp straciłam na długie, długie lata... 
Jak ja to wytrzymam? Jak ja to mam niby wytrzymać?! Jak?! Nie dam rady! NIE DAM! Zwariuję tutaj! Stracę zmysły i będę zachowywać się gorzej, niż Bezumstvo! 
Spięłam się. Przez nagłe nerwy w moich oczach stanęły łzy. 
Nie chcę tak skończyć! Nie chcę oszaleć! Chcę się stąd wydostać!!!
Po raz kolejny doskoczyłam do krat i zaczęłam je gryźć. Zachowywałam się, jakbym miała jeszcze nadzieję, że faktycznie zdołam coś wskórać i uciec z pilnie strzeżonej, zabezpieczonej przed magią fortyfikacji. Ot tak! Tak! Chcę uciec! Nie chcę tu być!!!
- Kolejny atak paniki..? Lepiej usiądź i spróbuj się rozluźnić - usłyszałam. - Tak możesz zrobić sobie krzywdę.
Zacięłam zęby na kratach z całej siły. Poczułam lekki ból w szczęce. Oddychałam zatrważająco szybko. Tak bardzo pragnęłam się stąd wydostać. Nigdy, przenigdy, przez całe życie niczego nie pragnęłam bardziej!
- Oddychaj głęboko. 
Z braku lepszych opcji, zrobiłam, co kazał Freeze. Chociaż nie było to łatwe, wkrótce nabierałam już powietrza nieco wolniej i trochę spokojniej. Wkrótce rozluźniłam uścisk szczęk na metalowym pręcie i usiadłam kawałek dalej od stalowej blokady, która oddzielała mnie od wolności. W uszach wybrzmiewało mi łomotanie własnego serca. Poczułam nagłą falę zmęczenia. Zupełnie jak po biegu przez całą długość terenów watahy. Znaczy... dawnych terenów. 
- Jak się czujesz? 
- Źle - odparłam. - Bardzo źle. Koszmarnie, potwornie! - mój głos w sekundę przeszedł z szeptu do wrzasku.
- Widać - skwitował Freeze. 
Opadłam na ziemię. Kręciło mi się w głowie. 
- Odkąd tutaj jesteśmy, rzucasz się na te kraty całkiem często - oznajmił basior.
- J... jak często? - wydusiłam, mrugając oczami.
- W sumie zależy... od trzech do szesnastu razy dziennie. - niedbale wymruczał niezrozumiałe dla mnie nazwy liczb. - Ten rekord ustanowiłaś w dniu, w którym tu trafiliśmy - dodał. 
Zamruczałam i odwróciłam pyszczek. "Naście"... "naście"... Kojarzyłam, że te "naście" to naprawdę duże wartości... 
- A... Tak... Znów zapomniałem, że nie umiesz liczyć - przyznał basior po chwili. 
Tym razem nie zaczął się śmiać. Nie odpowiedziałam mu jednak na ten komentarz. Patrzyłam teraz na pustą celę po mojej drugiej stronie. Miała uchylone wejście. Ach, jak pragnęłam, by tak samo wyglądały kratowane drzwi przede mną. 
- Może... Może... - zaczął Freeze. 
Zachowywał się, jakby jeszcze do niego nie dotarło, że gada praktycznie sam do siebie. Słuchałam go tylko i wyłącznie dlatego, że w sumie nie miałam wyboru. 
- Może... chciałabyś, żebym cię nauczył liczyć? - dokończył. 
Podniosłam głowę z wrażenia i odwróciłam się w jego stronę. Na pysku miałam wymalowane pytanie: "Czy ja dobrze słyszałam?!".
- Co... ty na to? - spojrzał na mnie spode łba. 
Zamrugałam oczami. O co mu w ogóle chodzi?! Czemu jednego dnia nazywa mnie "żałosnym podrzutkiem", moją Babcię "starą wariatką", grozi śmiercią, nabija się ze mnie, a kolejnego... proponuję naukę liczenia?!
- Wiesz, będziemy mieć jakieś konkretne zajęcie. Jeśli nie będziemy rozmawiać.... ryzyko, że tu zwariujemy jest całkiem autentyczne. Dwa lata to naprawdę szmat czasu.
Czy on mi siedzi w głowie? Wytłumaczył to w ten sposób, jakby właśnie usłyszał moje myśli... To jest naprawdę dziwne. Do tego jeszcze wcześniej myślałam o traceniu rozumu!
- Więc jak będzie? 
- Ja... - urwałam, po czym westchnęłam ciężko. Czułam się zbyt skołowana, by dobierać słowa. 
- Prosta odpowiedź; tak lub nie.
- Dobra... - mruknęłam po chwili. - Możesz nauczyć mnie liczyć. 

<C.D.N.>

Uwagi: Piszemy "ów cytat", nie "owy cytat".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz