poniedziałek, 16 września 2019

Od Joela "Nowa plaga szczeniąt"

Październik 2024 r.
– Joel! – ryknęła Yuki, a jej dźwięk zdał się zmienić w locie w srebrny sztylet. Przed oczami mężczyzny błysnęło niewidzialną stalą, a uszy przeszył nagły ból. Docisnął doń dłoń, czując jakby miała mu zaraz pociec krew. Rzucił się biegiem w kierunku, z którego przybył. Ciężkie trapery miarowo uderzały o miękką ściółkę leśną.
Nagle czubek jego buta zahaczył o wystający korzeń. Joel z rozpędu upadł i sturlał się po stromym zboczu. Usiłował zahamować to zapierając się łokciami, lecz na niewiele mu to pomogło. Przystanął dopiero obok wejścia do jaskini, w której ulokowano ich na tym przystanku.
Poderwał się na czworaka, ale świat nadal był pijany. Drzewa zlewały mu się w rozszalałą karuzelę barw.
Yuki wrzasnęła znowu.
Spróbował ruszyć w tamtym kierunku, lecz szło mu to bardzo mozolnie. Przy kolejnym wrzasku zmienił pozycję na klęczki i zatkał uszy. Jego twarz i ubrania były umazane od wilgotnej ziemi. Musiało niedawno padać.
– Joel, błagam! – krzyczała zdesperowana kobieta.
Joel zebrał dość siły, aby podnieść się z klęczek i pewniejszym – choć wciąż pijanym i nierównym – krokiem ruszył ku małżonce. Przytrzymywał się ręką chropowatej ściany jaskini.
– Idę... – jęknął, mrugając oczami. Z każdym krokiem karuzela się zatrzymywała, a jego krok czynił coraz odważniejszym. Jej łkanie upiornie odbijało się od ścian. Zacisnął wolną dłoń w pięść.
Wtedy ją zobaczył. Leżała na ziemi. Dookoła niej kamień był mokry, jednak nie była to woda. Wyglądała na stanowczo zbyt lepką jak na wodę. Podbiegł. Na końcu upadł na kolana. Już wiedział, co oznacza taka sytuacja. Choć nie był to ich pierwszy raz i mniej więcej wiedział, co robić, to bicie jego serca przyspieszyło. Naprzemiennie słyszał krzyki Yuki i szum własnej krwi.
– Spokojnie, jestem tutaj... Przyj, po prostu przyj – mówił szybko. Odszukał jej dłoni i zacisnął na niej palce. Wbiła mu paznokcie aż do krwi. Zacisnął szczęki. Nie żałował zdartej skóry.
Spróbował rozebrać dół jej ubrania do końca. Sama nie dała rady. Cały czas wstrząsały nią konwulsje bólu. Drżącym kciukiem głaskał jej skórę dłoni, ale prawdopodobnie nawet tego nie czuła. Miał wrażenie, że podziela jej ból. Powtarzał jej uspokajające formułki, ale od samego momentu już sam nie wiedział, co mówi. Ona chyba też nie.
Gorąca stróżka krwi spłynęła w dół jego dłoni. Skapnęła na kamienie. Drżał na całym ciele. Chciał ją przytulić, ale zbyt bardzo bał się, że coś jej zrobi.
Wtedy z kolejnym wrzaskiem zrzuciła ludzką postać. W jej oczach błysnęła drobna ulga, ale nie trwała ona długo. Znowu się wygięła. Joel spróbował ją chwycić nieco inaczej. Teraz wbijała pazury we wnętrze jego dłoni. 
– Iść po lekarza...? – wykrztusił. Pokręciła głową.
Po jego policzkach popłynęły słone łzy. Tak bardzo chciał jej pomóc, ulżyć...
Niedługo potem usłyszał kwilenie pierwszego ze szczeniaków. Trochę się ożywił.
Pierwszy był tak ciemny, że prawie czarny. Kleił się, ale mimo to wziął go na ręce. Wtedy zaczynało iść już tylko łatwiej. Drugi miał futro tak jasne, że prawie białe, a trzeci był całkiem rudy. Szczeniaki były tak małe, że bez problemu mógł trzymać wszystkie na rękach. Szumiało mu w głowie. Wszystkie się kuliły, popiskując cicho. Choć już raz został ojcem, to i tak nie mógł powstrzymać drżenia dłoni. Zaczął płakać. Nie ze smutku, a ze wzruszenia.
– Joel... daj mi je... Są głodni – wyszeptała wykończona Yuki.
Przytulił je po raz ostatni, po czym delikatnie przystawił do brzucha partnerki. Oddalił się, przysiadł pod ścianą i w milczeniu obserwował jak zaspokajały pragnienie. Dopiero wtedy otarł policzki, jednak to sprawiło, że były tylko brudniejsze. Yuki leżała na ziemi w taki sposób, jakby umierała. Miarowo unosząca się i opadająca klatka piersiowa dawała mu jednak pewność, że wszystko było w porządku. Uchyliła powieki i uśmiechnęła się blado do Joela. Odpowiedział tym samym. Znowu zaczęły go piec oczy.
– Jak ich nazwiemy? – wymamrotała – To chłopcy.
– Sześć synków? – powtórzył cicho – Nie wiem... Jakie ci się podobają...?
– Trevenic jest ładne.
– Może być Trevenic – Jego wzrok powędrował do kilku mlaszczących fasolek – Może ten pierwszy będzie Vicem...?
– A który był pierwszy?
– Ten najciemniejszy. Później ten jasny, a na końcu rudy...
– I może... może... – szeptała. Jej wzrok utkwił w suficie – Nie wiem.
– Gwidon...? Zawsze podobało mi się Gwidon.
– To Gwidon to niech będzie ten... jasny.
– Co sądzisz o Erastusie? – zapytał po chwili zadumy.
– To ostatni to Erastus – wyszeptała. Oczy się jej zamykały.
– Możesz się zdrzemnąć – powiedział i zbliżył się do niej na czworakach. Ucałował ją w czoło. Uśmiechnęła się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz