środa, 4 września 2019

Od Lind "Już dobrze, Pierzasta"

Koniec czerwca 2024
Usłyszałam szczęk metalu. Był to jeden ze stosunkowo rzadkich odgłosów; szczególnie w tej części więzienia. Tak więc, odrobinę zainteresowana, podniosłam uszy, a następnie uchyliłam napuchnięte powieki. Dostrzegłam przed sobą strażnika więziennego. Stał przed moją celą. Jednak jego postać była wyjątkowo wyraźna, jak na coś, co znajdowało się za kratami. 
Moment... On nie jest za kratami.
Zamrugałam oczami. Pomyślałam, że to znów halucynacje. Jednakże, jak podniosłam wzrok z powrotem na znaną sylwetkę, nic się nie zmieniło. Strażnik stał w drzwiach celi, nie za nimi. 
D... dlaczego? 
- Wstawaj - rzucił.
Wykonałam polecenie, chociaż obejmujące całe ciało bóle nie ułatwiały tego zadania. Kiedy wreszcie stanęłam stabilnie na wszystkich czterech łapach, strażnik znów się odezwał: 
- Idziemy.
- Dokąd? On też idzie? - zwróciłam wzrok na Freeze'a. 
Przecież w oczach władz byliśmy tak samo winni i mamy odbyć tę samą karę. Czemu więc jego cela była zamknięta? 
- On zostaje - burknął bez wyrazu postawny samiec. 
- Jak to? - wydusiłam, nadal wpatrując się w basiora. 
Nie otrzymałam odpowiedzi. Strażnik jedynie skinął głową w kierunku, w którym miałam iść. Z opuszczonym ogonem ruszyłam przed siebie. Miałam wrażenie, że znam ten korytarz. Jednak nie pamiętałam, dokąd prowadził. Mijałam kolejne cele identyczne z moją. Jednocześnie zachodziłam w głowę, co mnie teraz czeka. 
Gdyby miała to być kara śmierci, raczej nie zwlekaliby z tym całe miesiące. Nie, to niemożliwe.
Nie wiedziałam kompletnie, jak powinnam się zachować. W celi wszystko było proste; siedzisz, jesz i śpisz. A teraz? Co mam robić teraz?
Zatrzymaliśmy się za zakrętem korytarza. Stało tam coś na kształt biurka. Siedział za nim jakiś kotowaty humanoid. Zapytał mnie o imię. Zawahałam się. W Białym Mieście kazano mi używać trochę innej formy. Dopiero po chwili odnalazłam ją w pamięci: 
- Lind Gale, Córka Niczyja - odparłam. 
Wszystkie wilki z watahy, które nie znały rodziców przedstawiały się tu jako "synowie i córki niczyje". Reszta podawała imiona rodziców, albo chociaż jednego z nich. Pojedynczy członkowie (najczęściej wilkołaki) szczyciły się "nazwiskiem", chociaż według mnie te było trudniej zapamiętać. 
Humanoid przekartkował grubą księgę, która leżała na jego biurku. Mamrocząc coś pod nosem, przeglądał drobno rozpisane imiona i tytuły. Wkrótce znalazł to, czego szukał. Wówczas wstał z miejsca i poszedł w korytarz, znajdujący się za nim. Spojrzałam na towarzyszącego mi strażnika, jakbym czekała na podpowiedź, co mam robić. Nawet nie drgnął, więc uznałam, że należy po prostu poczekać.
Wkrótce kotowaty wrócił, niosąc coś w łapach. Przez kiepskie oświetlenie w tym korytarzu i napuchnięte oczy, dopiero z bliska rozpoznałam, co to było. Humanoid położył na biurku moją wypchaną torbę i Medalion Nieśmiertelności. 
Jeszcze bardziej zdezorientowana spojrzałam temu osobnikowi w oczy. Gestem łapy dał mi znak, że mam pełen dostęp do tych rzeczy. Wtedy już bez namysłu dopadłam moich własności; natychmiast narzuciłam torbę i założyłam Medalion na szyję. Ból mięśni, kości, głowy i oczu momentalnie zniknął. Kiedy skończyłam odbierać z powrotem to, co mi wtedy zabrali, strażnik więzienny ruszył dalej w drogę. Poszłam oczywiście za nim. Zaczęliśmy wspinać się po stromych schodach. Nagle moich oczu sięgnęło światło. Promienie słoneczne w pełnej okazałości. Z szoku aż zatrzymałam się na chwilę. Świat zewnętrzny... Jest tak blisko. 
Towarzyszący mnie wilk wyprowadził mnie na ulice miasta. Nie mogłam uwierzyć, że naprawdę tutaj jestem. Wszystko wydawało się być takie wielkie, a powietrze takie lekkie. Obejrzałam się na strażnika, jakbym oczekiwała potwierdzenia, że naprawdę jestem wolna. Wtedy on nałożył sobie na szyję jakiś wisior i położył na nim łapę. Wymruczał jakieś zaklęcie. Rozpoznałam jedno słowo, które w wielu językach oznaczało "wiatr". 
Wtem poczułam chwilowe osłabienie. Nogi ugięły się pode mną; prawie upadłam na twarde podłoże. Następnie przez chwilę ogłuszył mnie narastający, wszechobecny szum; bliskie i naprawdę odległe dźwięki. Po raz kolejny nie mogłam uwierzyć w to, co się działo. Moje moce wróciły! Wróciły! 
Podniosłam wzrok na basiora. Ten jeszcze chwilę się we mnie wpatrywał, po czym wrócił do fortyfikacji, z której właśnie wyszliśmy i zniknął. Zostałam sama. Na wolności. 
Przymknęłam oczy. Czy to sen? To wszystko wydaje się być zbyt prawdziwe, jak na nocne urojenie. Wszystko wygląda na autentyczne! Powoli podniosłam powieki. Nadal byłam na zewnątrz. Tak... Tak... Jestem na zewnątrz. 
Jakby moja radość nie mogła być jeszcze większa, wówczas usłyszałam znajomy głos. Ten, którego najdłużej nie słyszałam:
- Pierzasta! To naprawdę ty! - ryknął Ting. 
Odmieniec znikąd przybiegł do mnie i przycupnął obok. Parę razy przejechał łapami po moim pysku, jakby też nie był pewien, że to się faktycznie dzieje. Zaczęłam płakać. Objęłam mojego przyjaciela łapami i mocno uściskałam. Nie opierał się.
- Lind, wróciłaś! - Moich uszu dobiegł kolejny głos. 
Nie wypuszczając Strażnika Wichury, zaczęłam rozglądać się za tą kolejną osobą. Przez łzy dostrzegłam, że parę metrów dalej stała Leah. A jeszcze dalej... Torance i Asgrim. Pozostali przyjaciele podbiegli do naszej dwójki. Lee pierwsza dołączyła do grupowego uścisku. Jednak siła jej łap to było już za dużo dla Odmieńca. Tak więc, Ting umknął kawałek dalej, zanim Tori z Asem także mnie dopadli. Słowa nie opiszą tego, jak wtedy się czułam. Płakałam jak bóbr i nie potrafiłam się uspokoić. 
Ruszyliśmy ulicą w stronę zajazdu. Przyjaciele najpierw zasypali mnie pytaniami, a kiedy zobaczyli, że nadal milczę, zaczęli mi opowiadać co się ostatnio działo. Jednakże niewiele z tego do mnie trafiało. W głowie huczało mi z emocji. 

***

Ting zdołał przekonać pozostałych, by zostawili mnie samą w pokoju. On najlepiej widział to, jak bardzo wykończona jestem. Wreszcie zamknął drzwi za rozemocjonowaną grupką wilków. Tymczasem ja już leżałam na wielkim, niemożliwie miękkim posłaniu. Kątem oka dostrzegłam, że Baldor - Drugi Strażnik, spoglądał w moim kierunku. 
- Dobrze cię widzieć żywą, Pierzasta - mruknął znacznie łagodniejszym tonem, niż bym się po nim spodziewała. Po tych słowach, zajął się znów sobą. 
Łzy nadal nie wyschły na moim pyszczku. Te wszystkie dawno zapomniane zapachy, dźwięki, widoki... To wszystko było tak daleko. 
Zwinęłam się w kłębek.
Ile czasu minęło? Ile czasu byłam oddzielona od świata? Nie wiem... Nie wiem... 
Wspomnienie celi nagle stało się nie do zniesienia. Mały, zimny kawałek przestrzeni pod ziemią, którzy przecież właśnie zostawiłam za sobą, stanął mi ponownie przed oczami.
Zaczęłam znów płakać. Medalion działał na ból fizyczny i tylko fizyczny. Nie działał na to, co teraz gryzło mnie od środka. Nie potrafił wymazać z mojej pamięci tych strasznych chwil, począwszy od spotkania z Freeze'm na placu. Położyłam uszy, cicho pochlipując.
Wtedy poczułam na swojej głowie delikatny dotyk chudej łapy Tinga. Otworzyłam oczy. Odmieniec stał przy łóżku. 
- Już dobrze, Pierzasta - powiedział cicho. - Już dobrze.

Uwagi: brak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz