poniedziałek, 30 września 2019

Od Lind "(Nad)zwyczajne dni w podróży" cz. 14

Listopad 2024
Pierwsza dotarłam na dno jaskini. Wówczas moim oczom ukazał się złocistopomarańczowy blask. Znaleźliśmy się w wielkiej pieczarze, którą przecinała świecąca własnym światłem rzeka. Wypływała z zachodniej ściany skalnej i znikała we wschodniej. Po obu jej brzegach rozciągał się dywan ciemnozielonej roślinności. Zafascynowana tym widokiem, podbiegłam bliżej. Po chwili Ting dołączył do mnie nad korytem rzeki. Kiedy ja podziwiałam lśniącą taflę, on przyglądał się uważnie zielsku, w którym staliśmy. 
– To liście Smoczej Róży – oznajmił po chwili. 
Drgnęłam i spojrzałam na rośliny zakrywające nasze łapy. 
– Nie żartuj – Z entuzjazmem przejechałam wzrokiem po otoczeniu, szukając cennych kwiatów. Nie mogłam jednak wypatrzeć nawet jednego – To gdzie są...? 
Odmieniec wskazał ptasią czaszką łodygę zakończoną ciemnozielonym pączkiem. Był szczelnie zamknięty. 
– Jesteśmy za wcześnie – mruknął Strażnik Wichury. – Jeszcze nie zakwitły. 
Westchnęłam zawiedziona. Już myślałam, że mamy okazję zdobyć te niezwykle cenne okazy. Rozłożyłam skrzydła, by przelecieć na drugą stronę świecącej rzeki, ale wtedy po pieczarze rozległ się donośny warkot. Zastygłam. Nie byliśmy tutaj sami. 
Kawałek kamiennej ściany przed nami poruszył się. Po chwili zrozumiałam, że to tak naprawdę wielki stwór, któremu zakłóciliśmy odpoczynek. Podniósł szarą głowę i spojrzał w naszą stronę pomarańczowymi oczami. Kiedy wstał, dostrzegłam w nim podobieństwo do większych smoków, na których podróżowaliśmy. Ten jednak był znacznie mocniejszy w budowie, a jego skrzydła zdecydowanie zbyt małe, by mógł latać. Łuska gada nie lśniła pięknymi kolorami. Przypominała raczej kanciaste skały jaskini, w której mieszkał. Cechą charakterystyczną były także kolce pod żuchwą stwora, które wyglądały jak stalaktyty. 
– Pierzasta – szepnął Ting. – Żadnych gwałtownych... 
Bez namysłu uderzyłam skrzydłami, obróciłam się w powietrzu i poleciałam w stronę wyjścia. 
– Nie! Co ty wyprawiasz?! – krzyknął odmieniec. Zawtórował mu potężny ryk, który zatrząsł całą jaskinią. 
Planowałam po prostu szybko opuścić grotę i wrócić do pozostałych członków watahy i naszych przewoźników. Zapomniałam jednak o pewnym ważnym szczególe - braku światła w większości jaskini. Jama smoka była oświetlona przez tamtą tajemniczą rzekę, ale w pozostałych częściach groty było kompletnie ciemno. Lecąc na pamięć, zdołałam pokonać długość pionowego korytarza, ale niedługo potem spotkałam się z kamienną ścianą. Oszołomiona od uderzenia, spadłam bezwładnie na ziemię. 
– Pierzasta? Pierzasta, obudź się! – usłyszałam po chwili. 
Poczułam, jak chuda łapa uderza mnie lekko w bok pyszczka. Otworzyłam oczy. Ting stał nade mną i poruszał niespokojnie zjeżonym ogonem. Poderwałam się z miejsca. Niewykluczone, że gdyby nie Medalion Nieśmiertelności nie byłoby to teraz takie proste. Słyszałam wyraźnie hałas świadczący, że smok nie jest daleko za nami. Odmieniec, widząc, że jestem w całkiem dobrej formie, wskoczył na mój grzbiet. 
- Wylatujemy stąd. Będę ział ogniem, żeby oświetlić nam drogę. No już, leć! - Poklepał nie parę razy w bok. 
W innej sytuacji zdenerwowałabym się na niego, że traktuje mnie jak konia. Teraz jednak ratowanie skóry było ważniejsze. Rozłożyłam skrzydła z wiatru i znów wystartowałam. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, Ting co chwila przywoływał z ptasich czaszek strumienie ognia, żebym tym razem widziała, gdzie są kamienne ściany i stalaktyty. Lot bez dwóch zdań był szybszym sposobem poruszania się w tej jaskini, niż wspinaczka. Niemniej jednak ze stresu parę razy o mało nie zrzuciłam Tinga z grzbietu na ostrych zakrętach. Poszybowaliśmy nad małym jeziorkiem, nad którym zebrałam wcześniej muchołówki. To pozwoliło mi pozbyć się obawy, że pomyliłam drogę. Z czasem ryki smoka nieco cichły. Zostawiliśmy go w tyle. 
Po jakimś czasie wystrzeliłam z powrotem na powierzchnię. Zmrużyłam oczy, oślepiona przez słońce, ale pomimo tego nadal przyspieszałam. Wkrótce mój wzrok przyzwyczaił się już do światła. Wtedy dostrzegłam, że wyleciałam wysoko w powietrze, ponad korony drzew. Rozejrzałam się po okolicy; "kamiennego" smoka nie było nigdzie widać. 
- Udało się - Odetchnęłam z ulgą. 
- Możesz już lądować. Byle nie pod tą twoją jaskinią - mruknął Ting. Poczułam, że mocno ciągnął moje futro. Wysokie loty na grzbiecie Passera nie robiły już na nim wielkiego wrażenia, ale ze mną sprawa miała się nieco inaczej. 
Zatoczyłam koło i poszybowałam w kierunku obozowiska. Stąd widzieliśmy już co większe smoki. Oczywiście te skrzydlate, zaprzyjaźnione z watahą. Nie zwalniałam aż do samego momentu lądowania. Zaryłam pazurami o ziemię, prawie się przy tym przewracając. Ting natychmiast zeskoczył z mojego grzbietu. 
- Kiedyś mówiłem, że masz szczęście, Pierzasta. Nie wiem, czy czasem nie powinienem tego odwołać - rzucił, potrząsając głową. 
- Skąd mogłam wiedzieć, co czeka na dnie tej jaskini? - mruknęłam, marszcząc czoło. 
Nadal zdyszana po stresującej ucieczce, opadłam na ziemię. Wtedy poczułam, że coś uwierało mnie w klatkę piersiową. Obróciłam się na bok i odgarnęłam miękkie zielsko, by znaleźć ten twardy przedmiot. W źdźbła trawy zaplątało się coś błyszczącego. Złapałam przedmiot zębami i pociągnęłam, wyrywając go z tych roślin. Położyłam znalezisko przed sobą. Okazało się, że to kolejny wisiorek. Gwoli ścisłości, Medalion Upływającego Czasu. Na ogół cieszyły mnie wszelkie rzadkie przedmioty, na które natrafiałam podczas podróży. Niestety po dotarciu do pustych krzaków smoczych róż, była to marna rekompensata. Przynajmniej w moim odczuciu. Używając wiatru, schowałam wisiorek do torby i położyłam głowę z powrotem na trawie. Nagle zachciało mi się spać. 

<C. D. N.>

Uwagi: brak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz