sobota, 14 września 2019

Od Magnusa "Groźba pamięci" cz. 2

Wrzesień 2024 r.
Nie zliczę ile razy w zaciszu swojej jaskini rozmyślałem nad tym, kto to mógł być - tak chciałbym wtedy powiedzieć. Szybko odpuściłem dociekanie swojej przeszłości na rzecz spokojnego trybu życia. Co by mi to w zasadzie dało? Satysfakcję, bo poznałem imię osoby, która zawiniła mi w odciętym etapie mojego życia? Dużo ciekawszy był jej motyw, ale jakoś nigdy nie wpadłem na to, że wypierając się tożsamości mojej niedoszłej zabójczyni, wypieram się też historii, którą przede mną skrywała.
Przed oczami stanęła mi pustka sprzed paru minut i natychmiast wyrzuciłem z głowy wszystkie myśli. Poza tą, że historia może ukazać się teraz sama.
– Niemożliwe. – powiedziałem spokojnie, bardziej z rozpędu niż szczerze.
– No – Einar parsknął śmiechem, jakby dalej niepewny sytuacji. – a jednak. Taka trochę niezręczna sytuacja...
– A wytłumaczysz mi po co i skąd się tu wzięła?
– No, przyszła, no.
– Niezrównoważona kobieta, nawet nie wiem jak daleko od szpitala, z którego nie miała prawa uciec?
Einar przez chwilę nie reagował, błądził tylko spojrzeniem po jasnym, nocnym niebie, jakby szukając tam odpowiedzi. Podążyłem za jego wzrokiem i zjeżyłem się mimowolnie. Rozwiązań było aż za wiele.
– Przypomniała sobie, że wcale nie musi być człowiekiem – orzekł cicho.
– To też wilkołaczka? – nie zdziwiłbym się gdyby tak właśnie było. Może od dzieciaka otaczali mnie zmiennokształtni?
Rudy pokręcił wolno głową. Mimowolnie skierowałem uszy ku tyłowi.
– Nie do końca. To znaczy... – rozważał coś przez chwilę, wzniósł oczy do nieba. – W zasadzie to nie ma wiele z wilka. A raczej nic. Zmienia się... W coś innego.
– Sporo tych rewelacji jak na jeden dzień, może jednak zdecydowałbyś się mnie oświecić? – fuknąłem.
– Sam zobaczysz. Gdzieś tu jest i ewidentnie chce coś od ciebie albo twojego stada. Chodź, poszukamy jej – bezceremonialnie wstał i ruszył wgłąb lasu.
Niewiarygodne jak można być irytującym, mając rude futro i usiłując mówić jak najmniej. Dalej wiedziałem zdecydowanie mniej niż bym chciał, a wszelkie próby powrotu do tematu kończyły się fiaskiem. Einar perfekcyjnie mnie ignorował i po prostu szedł przez siebie ze wzrokiem wbitym gdzieś między drzewa. Z niczym lepszym do roboty ostatecznie przyjąłem jego taktykę.
W cieniu masywnego wzniesienia ciemne, zdrewniałe sylwetki zdawały się przemieszczać. Wrażenie było dziwnie nierealne, po pewnym czasie próbowałem odwrócić wzrok, by wyzbyć się poczucia niepokoju, ale wszędzie gdzie tylko spojrzeć wisiały nad nami czarne pnie. Zszargana wyobraźnia cichła w plamach światła, gdzie dodatkowo karmiłem ją myślami o absurdalności swoich domysłów o sekretnym życiu tutejszych roślin. W końcu światło odbite przez księżyc wypadło zza wzgórza i rozlało się w iglastych koronach. Jak na ironię razem z nim dosłyszałem donośny, urywany tętent i szmer w zaroślach.
Zza skupiska wysokich, gęstych krzewów, niespodziewanie wybiegł Falkhest, manewrując w galopie pomiędzy snującymi zapach żywicy pniami. Hipogryf parsknął po swojemu, zauważywszy nas. Minimalna ulga wyrwała mi się w cichym westchnieniu. Już chciałem go przywołać, gdy kątem oka dostrzegłem błękitną poświatę, rosnącą na zaciśniętej pięści Einara. Towarzysz jednocześnie rozcapierzył szpony, skrzecząc wyzywająco.
Nie od razu pojąłem co się dzieje, przez kilka sekund przerzucałem w głowie obraz przed sobą, aż w końcu spanikowany skoczyłem pomiędzy tą dwójkę, jeszcze w locie zmieniając formę na ludzką. Zamarłem.
Falkhest wydał z siebie przeraźliwy wrzask, coś na granicy ptasiego okrzyku i końskiego kwiku. Hamując zerwał się na tylne nogi, bijąc skrzydłami z nieprzyjemnym furkotem. Zacisnąłem powieki i postąpiłem w tył kilka niepewnych kroków, gdy towarzysz z rozpędu niemal mnie przewrócił. Einar ogłupiały zamarł z ręką w połowie drogi do ciśnięcie w hipogryfa ognistym pociskiem. Nie miałem pewności, ale chyba podsycił płomień.
Otworzyłem oczy, gdy usłyszałem jak Falkhest opada na cztery łapy. Wyciągnąłem rękę i poklepałem go po łopatce. Coś takiego chyba działa jakoś na konie, a nie miałem lepszego pomysłu.
– Jest mój – uspokoiłem przyjaciela.
Einar stał jeszcze przez chwilę w bezruchu, patrząc na hipogryfa czujnie. Gdy tylko odwróciłem wzrok, tuż po mojej prawej świsnęła błękitna kula. Płomienie przelotnie musnęły skrzydło towarzysza, a ten natychmiast wyskoczył ku napastnikowi ze skrzekliwym wrzaskiem.
– Hola! – ryknąłem.
Falkhest zatrzymał się. Aż zadrżał z irytacji, ale nie zaatakował Einara. Kłapnął dziobem, złożył skrzydła i odsunął się, łypiąc na niego spode łba.
– Co ty wyrabiasz? – odwróciłem się do tego rudego idioty.
– To tak dla pewności – uśmiechnął się niewinnie, bez cienia wstydu.
Przez chwilę próbowałem coś powiedzieć, ale żadna myśl nie sklejała się w porządnie brzmiące słowa. Zamiast tego wziąłem głębszy wdech i po prostu poszedłem dalej, przywołując go gestem.

<C.D.N.>

Uwagi: brak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz