sobota, 15 sierpnia 2020

Od Crane'a "Broń się" cz. 9


Grudzień 2025
– Morgan?!
Ruszyłem przed siebie. Ivalio krzyknął za mną:
– A ty nie masz czasem teraz patrolu?
– Pies drapał mój patrol – wycedziłem przez zęby.
Z własnej woli przyspieszyłem do biegu; pierwszy raz od bardzo dawna. Parę razy obiłem się bokiem o przesiadujące na plaży wilki. Pewnie jeszcze parę lat temu przepraszałbym każdego z nich z osobna; dziś nawet nie docierały do mnie ich oburzone głosy. Sto razy ważniejszy był Morgan.
Ivalio zapewniał, że mój podopieczny nie został mocno poturbowany, ale to mnie nie uspokoiło. Musiałem sam dotrzeć na miejsce i zobaczyć to na własne oczy. Poczułem gorąco w swoich łapach i przyspieszone bicie własnego serca. Wkrótce zobaczyłem wracające ze skończonej lekcji szczenięta. Już zapomniałem, jak szybko mogę się poruszać biegiem.
***
Morgan ściskał mnie za łapę, kiedy Ellamaria oczyszczała jego ranę. Niestety trochę musiała posiedzieć nad rozerwaną skórą na nodze szczeniaka. Przede wszystkim, do rany dostało się wiele piasku. Z pyszczka Morgana wydobyło się kilka cichych syknięć, a w jego oczach nadal lśniły łzy. Posłałem mu pokrzepiający uśmiech na znak, że i tak jest bardzo dzielny.
– No dobrze, to by było na tyle – oznajmiła Ellamaria, skończywszy zawiązywać bandaż na nodze Morgana. – Jeszcze trochę i musiałabym to szyć.
Szczeniak spiął się i zadrżał. Poczułem, jak bardzo wystraszyła go ta wizja. Położyłem łapę na jego głowie i przytuliłem jeszcze mocniej.
– Spokojnie, już po wszystkim.
Przynajmniej dla niego było po wszystkim. Mnie jeszcze czekało spotkanie z Torance i Asgrimem. Rozmowa z nimi wyglądała na jedyne słuszne działanie w tej sprawie; kto może mieć większy wpływ na Yvara, niż jego opiekunowie? Nie było nawet mowy o odwlekaniu tej konfrontacji; kolejnego dnia znów były lekcje. 
Już teraz wiedziałem, że spotkanie z tamtą dwójką nie będzie łatwe, ani przyjemne. Żadne z nich nigdy za mną nie przepadało. Do tego nie rozmawiałem z nimi od czasu... śmierci E. A nawet jeszcze dłużej.
Pożegnaliśmy Ellamarię. Morgan niepewnie szedł naprzód, starając się jak najmniej ruszać zabandażowaną nogą. Nie poganiałem go oczywiście.
Jakiś czas później trafiliśmy na Lind. Właściwie, to ona postanowiła wylądować tuż obok nas. Wyglądała na bardzo zaniepokojoną; zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że nie znalazła Morgana tam, gdzie wcześniej miał lekcje. Zabandażowana noga naszego szczenięcia jeszcze bardziej ją zmartwiła. Nachyliła się nad nim i szepnęła:
– Co się stało, skarbie?
Morgan tylko pociągnął parę razy nosem, po czym przytulił się do wadery. Tylko na tyle pozwalały mu emocje. Lind przytuliła szczeniaka i parę razy polizała po główce. Wiedziałem, że mimo wszystko nadal chciała wiedzieć, co się stało, więc postanowiłem sam wyjaśnić:
– Yvar go pobił.
Lind spojrzała na mnie okrągłymi oczami. Otworzyła pyszczek. W jej oczach mignęła złość. Pokręciła głową, spoglądając gdzieś w dal.
– A to... Ugh...
– Trzeba pomówić o tym z Asgrimem i Torance – oznajmiłem. – Nie uważasz?
Lind poruszyła uszami i zmrużyła oczy.
– Uważam...
Morgan znów cicho chlipnął. Wadera przytuliła go mocniej do siebie. 
– Ciii... Już dobrze skarbie. Zajmiemy się wszystkim.
Spojrzałem na waderę. Odgarnęła grzywkę i również skierowała oczy w moją stronę.
– Nie powinieneś iść sam. Znając życie... No wiesz, jacy oni są.
– Ta... – pokiwałem głową.
Miała rację. Faktycznie najlepszym wyjściem byłoby, gdybyśmy porozmawiali z nimi oboje. Może i kiedyś uważałem siebie za całkiem dobrego negocjatora, ale dziś mógłbym nie mieć szans z dwójką, która mnie nie znosi. Zwłaszcza, gdybym powiedział im, że ich synek rzucił się na moją pociechę jak jakiś dzikus. To jest otwarta droga do nieporozumień i górowania emocji nad zdrowym rozsądkiem. Przyda się ktoś, kto będzie "łącznikiem" między stronami konfliktów.
– Więc... mama pójdzie z tobą? – wyszeptał Morgan.
– Tak.
Znów spojrzałem na Lind. Wadera oglądała ze zmartwieniem na pysku obrażenia Morgana.
– Bardzo cię boli, kochanie?
Morgan mruknął coś niezrozumiale. Wygląda na to, że chciał zgrywać twardziela.
– Chcesz, żeby przestało boleć?
– Uhum... – odparł cicho szczeniak. Podniósł niepewnie wzrok na swoją mamę. Wtedy Lind zdjęła ze swojej szyi Medalion Nieśmiertelności i założyła naszemu podopiecznemu.
– I jak? Trochę lepiej?
Morgan przyjrzał się wisiorkowi, a potem spojrzał na waderę.
– Lepiej... – Niepewnie się uśmiechnął.
– Za parę minut po ranie nie będzie ani śladu – Lind jeszcze raz go ucałowała.
– Naprawdę?
– Słowo honoru – Położyła ceremonialnie łapę na piersi, szczerząc zęby.
Morgan cicho się zaśmiał. Widząc jego radość, sam lekko wygiąłem kąciki ust w uśmiechu. Lind szybko to dostrzegła.
– Sam nie miałbym odwagi cię o to poprosić... – Skinąłem głową na Morgana oglądającego z uwagą pożyczony wisiorek.
– Przecież tu chodziło o Morgana... – westchnęła. – Ellamaria chyba nie będzie zadowolona, że jej praca poszła na marne – Podniosła brwi.
– Skąd wiesz, że byliśmy u Ellamarii?
– To obecnie jedyna lekarka w watsze.
Co? Jak mogłem tego nie zauważyć? Myślałem, że na bieżąco kontroluję jakie wilki zajmują konkretne stanowiska... Jak mogłem nie zauważyć, że została nam tylko jednak lekarka?
Więc o czym ostatnio tyle myślałem? Na pewno o Morganie... ale nie tylko o nim.
– Dobrze... Więc musimy pomyśleć, jak przedstawić Tori i Asowi tę sytuację – mruknęła Lind, wyrywając mnie z zadumy.
– Słusznie... Morgan, proszę wyjaśnij nam ostatni raz jak to było. Żeby mama dobrze rozumiała sytuację. Nie będziemy cię potem już więcej męczyć. 

<C.D.N.>

Uwagi: brak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz