czwartek, 27 czerwca 2019

Od Cess „Gdy lis spotka wilka” cz. 3

Listopad 2023 r.
Uliczka biła pustkami. Stałam na środku brukowej drogi i warczałam zajadle. Byłam tam tylko ja i niemiłosiernie wkurzający śmiech lisa. Nie wiedziałam, z której strony dobiegał. Echo roznosiło się pomiędzy ścianami otaczających mnie budynków. Byłam na skraju cierpliwości.
- Niebezpiecznie jest tu przychodzić samemu - głos rozbrzmiał tuż koło mojego ucha. Obejrzałam się za siebie, lecz nie mogłam dostrzec nikogo. Zupełnie, jakby lis wszedł mi do głowy i sprawił, że zaczęłam mieć omamy. Przeraziłam się tą wizją. Usiadłam, rozglądając się uważnie. - Czuje twój strach…
- Nie gadaj głupstw - burknęłam cicho, po tym jak po ciele przeszły mi nieprzyjemne, zimne dreszcze. Nie chciałam ujawnić swoich słabości. Chrząknęłam głośno. - Znam twoje imię, co sprawia, że mam przewagę.
- Przewagę? - prychnął, a następnie w przeciągu kilku chwil znalazł się przede mną w bezpiecznej odległości. Dokładnie zmierzyłam go wzrokiem. Jego wygląd zgadzał się z opisem szarego wilka. Był… charakterystyczny i nietypowy. Rozcięta brew, nieprzyjemny wyraz pyska, ładna czerwonawa sierść. - Co ci po znajomości mojego imienia?
- Lepiej jest je znać, prawda Iveqin? - uniosłam brew, a on słysząc swoje imię spiął swoje mięśnie. Wstałam z siadu i powolnym krokiem ruszyłam w jego stronę. Teraz była moja szansa. Nie mogłam jej zmarnować. Gdy go trochę zdezorientowałam, mogłam zaatakować i byłby już w garści. Mogłabym wrócić prosto do karczmy. Idealne, szczęśliwe zakończenie tej historii.
- Bystra nie jesteś, więc bać się nie muszę - przewrócił oczyma, a na jego pysk znów powrócił kpiący uśmieszek. Bez zastanowienia skoczyłam w jego stronę. Miała być to szybka akcja, w której przygniatam go swoim małym ciężarem. Jednak coś nie wyszło i lis odszedł krok w bok. Skutkiem tego było przykre zderzenie z ulicą. Jęknęłam cicho, czując już te siniaki, które w najbliższym czasie mogły zagościć na moim ciele. - Pudło - wysyczał wrednie i ruszył w stronę głównej alejki miasta. Zebrałam się i wstałam na równe nogi, biegnąc następnie w jego stronę. Nie mogłam go zgubić.

Przed oczami cały czas miałam jego rudy ogon. Dzielił nas niewielki dystans, którego trudno było mi jeszcze bardziej zmniejszyć. Iveqin był bardzo zwinny i przede wszystkim szybszy ode mnie. Nie zniechęciło mnie to jednak do dalszego pościgu. Nie chciałam zawieść moich zleceniodawców, a szczególnie - nie chciałam zawieść siebie. Musiałam udowodnić sama sobie, że jestem coś warta i podołam zadaniu. Złapać lisa. To tak niewiele.
- Stój! - krzyknęłam za nim, mając cichą nadzieję, że to coś pomoże. Ba! Gdyby pomogło, byłabym w siódmym, czy nawet dziesiątym niebie. Skrzywiłam się, gdy jednak rudzielec nie postanowił się zatrzymać. Było to do przewidzenia. Po co miałby to robić? Aż tak głupi to chyba nie był, aby słuchać się małej wadery. Jakby nie patrzeć, byliśmy prawie tego samego wzrostu. Ten fakt zdziwił mnie nieco, zważywszy na to, że lisy z pozoru są mniejsze. Wyrównaliśmy się pod tym względem, ponieważ Iveqin był wysoki jak na lisa, a ja wręcz przeciwnie - drobna jak na wilka.

Wraz z kolejnym skręceniem w lewo, powoli traciłam widok na rudy ogon. Ze wszystkich sił, starałam się nadgonić i znaleźć się tuż koło niego. Nie skutkowało to. Mój ogon obijał się o rogi budynków, przypadkowych przechodniów, lampy, ławki lub kosze na śmieci. Spowalniało mnie to znacznie i było uciążliwe. Choć zabawa w kotka i myszkę jest fajna, to tym razem moja irytacja sięgała zenitu. W końcu z czasem w ogóle straciłam lisa ze swojego zasięgu. Przepadł. Ja natomiast zostałam sama, na dodatek z zadyszką i wzrokiem oburzonych mieszkańców na karku.

***

Powoli ściemniało się. Ulice zostały rozświetlone blaskiem wylatującym z latarni, których było pełno. Szłam znów wzdłuż jednej z dróg, zaglądając w każdy zakamarek i licząc, że znajdę tam lisa. Mruczałam sobie coś pod nosem, twierdząc w głębi duszy, że te dźwięki składają się w jakąś melodię. W rzeczywistości wynikł z tego niezrozumiały pomruk, który dla ucha przyjemny nie był. Coraz mniej osób znajdowało się na zewnątrz. Pojedyncze osobniki prawdopodobnie kierowały się w stronę swoich mieszkań. Ja jednak nie chciałam spocząć. Wypełnienie mojego zadania było w tamtym momencie moim priorytetem. Najważniejszą z najważniejszych spraw. Już raz miałam go w garści, lecz niestety dałam mu uciec. Przez pościg pogorszyłam tylko moją pozycję w tym wszystkim. Spadłam jeszcze niżej. Chciałam to wszystko naprawić. Musiałam przechytrzyć lisa, co było teoretycznie rzeczą niemożliwą. Wierzyłam, że nie dla mnie.
- Och, Cess! Co tutaj robisz? - usłyszałam znajomy mi głos. Należał on do Lind, która w pewnym momencie po prostu znalazła się koło mnie. Spojrzałam na nią lekko przerażona. Na jej grzbiecie siedział ledwo przytomny, bo zapewne zmęczony Ting. Uśmiechnęłam się niepewnie do nich.
- Szukam kogoś… - odparłam cicho, przekręcając łeb w lewą stronę. Wadera zamrugała kilka razy, a następnie podeszła kilka kroków bliżej mnie. Cofnęłam głowę w tył, nie wiedząc jakie do końca ma zamiary.
- Nie chcesz pomocy? - zmarszczyła swoje brwi, dokładnie obserwując moje czyny. Wyprostowałam się. Nie chciałam jej pomocy, bo moja duma, na tym by ucierpiała. I to bardzo. Pokręciłam energicznie głową.
- Podziękuję - padła krótka odpowiedź, po której starałam się znaleźć sensowne wytłumaczenie. Rozejrzałam się szybko wokół, aby następnie z powrotem wrócić wzrokiem na moich znajomych. - Zresztą, popatrz na Tinga - wskazałam gestem głowy na siedzącego na grzbiecie Lind odmieńca. Wadera obejrzała się delikatnie za siebie i wpatrywała się w towarzysza przez krótki czas. - Praktycznie już śpi, nie warto go zamęczać jeszcze bardziej.
- Faktycznie - rzekła pod nosem, kręcąc zniesmaczona głową. Uśmiechnęłam się w miarę serdecznie do niej, mając nadzieję, że da mi już spokój. Mój czas się kończył. - Cess, wróć jak najszybciej do zajazdu.
- Dobrze - przytaknęłam, oddalając się od niej. Zanim zniknęłam sprzed jej oczu, zdążyła się zapytać, kogo szukam. Skierowałam głowę w jej kierunku i odpowiedziałam stanowczo oraz śmiertelnie poważnie, na jej pytanie. - Lisa.

Zawinęłam w prawo, aby znaleźć się pomiędzy kolejnymi budynkami. Struktura tego miasta bardzo działała mi na nerwy. Praktycznie każdy zaułek wyglądał identycznie. Robiło mi to wodę z mózgu. Cały dzień włóczyłam się w tą i z powrotem. Bez jakiejkolwiek przerwy. Bez żadnego odpoczynku. Przez moje myśli przeplatał się jedynie widok rudego zwierzęcia. Nie dawał mi on spokoju. Rozpalał we mnie złość.
- Tutaj jesteś! Wszędzie cię szukałem! - zakrzyknął lis. Siedział spokojnie pod jedną z kamienic. Jak gdyby nigdy nic. On chyba sobie ze mną pogrywał. Po raz kolejny pojawił się znikąd. Wiedział, że tam będę, czy może on cały czas mnie śledził?
- Bawi cię to? - warknęłam do niego, wyraźnie okazując swoją irytację. Po raz kolejny dałam się wyprowadzić tego dnia z równowagi. Z równowagi, którą tak trudno było mi osiągnąć. Oczy lisa zaświeciły się mocniej, a towarzyszył temu śmiech. Nic więcej w odpowiedzi nie dostałam. - Zapytałam się coś, drugi raz nie powtórzę!
- No już nie krzycz, bo ludzi zbudzisz - pokręcił z dezaprobatą swoim małym łbem. Nie brał tej sytuacji na poważnie. Nie zdawał sobie sprawy, że za kilka chwil mogłam stracić kontrolę. Dla niego byłoby już za późno. Powstrzymywał mnie jedynie fakt, że moim zadaniem, nie było zabicie go, a jedynie złapanie oraz transport do samców z karczmy. - Ganiasz mnie już calutki dzień, nie jesteś zmęczona?
- Nie jest to odpowiedź na moje pytanie - nie ustępowałam mu. Oczekiwałam na to jedno, jedyne słowo, które mogło utwierdzić mnie w moim przekonaniu. Ta jedna wypowiedź mogła zaważyć na wszystkim.
- Tak, bawi mnie to - wysyczał, a ja wiedziałam już co mam robić. Kątem oka dopatrzyłam studnię, w której znajdowała się woda. Czułam to w swoich żyłach.
Zanim lis zdążył się zorientować, strumienie wody unosiły się w powietrzu. Ruszyły w jego stronę za moim poleceniem. Choć dzieliła ich duża odległość, została pokonana w kilka sekund przez wodę. Zaczęła krążyć wokół sylwetki zdezorientowanego lisa, formując węzły. Wysokie ciśnienie, jakie wzburzyłam w nich, sprawiło, że wydawały się ciałem stałym. Owinęłam tymi sznurami ciało lisa unosząc go trochę nad ziemię. Nie miał jak się uwolnić, a każdy mocniejszy ruch sprawiał mu ból. Ścisnęłam go mocniej, upewniając się w ten sposób, że się nie wyślizgnie.
- Ze mną się nie zadziera - fuknęłam mu w twarz, gdy znalazłam się obok niego. Teraz mogłam na spokojnie ruszyć w stronę karczmy.
- Czy cię do reszty powaliło?! - jęknął unieruchomiony Iveqin. Brzmiało to jak wyrzut skierowany w moją osobę. Przewróciłam oczyma, nie mając ochoty na konwersacje. - Halo!
- Tak - odpowiedziałam z premedytacją i dumą. Zaskoczyłam gnojka. Zaskoczyłam samą siebie. Nic teraz nie mogło mi stanąć na drodze do chwały. Po całym dniu pecha, przyszedł czas na odrobinę szczęścia i powodzenia. To mój wieczór.

Skierowałam się w stronę karczmy. Znałam już tą drogę na pamięć. Byłam tu już dziś wiele razy. Można było powiedzieć, że poznałam miasto dogłębnie. Z zewnątrz czułam zapach jedzenia, jak i napitku. Uderzał w moje nozdrza. Zerknęłam ostatni raz wyzywającym spojrzeniem na rudego, aby następnie wejść do środka, z głową uniesioną wysoko do góry. Siedzieli tam. Cała grupka samców. Z momentem przekroczenia progu, popatrzyli się prosto na mnie. Dopiero po chwili zauważyli unoszącego się w powietrzu lisa.
- Nie wierzyłem, że ci się uda! - klasnął kocur, gdy znalazłam się obok ich stolika. Usadziłam nadal związanego Iveqina na wolnym krześle. Ten patrzył na mnie nienawistnym spojrzeniem. Tym razem, na mojej mordzie utkwił kpiący uśmiech.
- Jak widać, - wskazałam głową na poszkodowanego, śmiejąc się cicho. - oto jest wasz Iveqin!
- Teraz trzeba wyjaśnić z nim kilka spraw… - kojot zbliżył łapę w stronę wodnej uwięzi, lecz ja byłam szybsza i strąciłam jego kończynę. Spojrzał na mnie zdezorientowany, a następnie uniósł brew. - Zapłaty chcesz?
- Zapłaty? - zdziwiłam się. Pokręciłam przecząco łbem. - Ja tylko ostrzec chciałam, że to pod ciśnieniem. Nie radzę dotykać, póki nie poluzuje…
- Zapłata ci się należy, bo wykonałaś kawał dobrej roboty - powiedział ochrypłym głosem szary basior, przesuwając w moją stronę woreczek z tajemniczą zawartością. Zmrużyłam oczy. - Sto Bellos dla uroczej pani.
- Dziękuję, naprawdę… - nie wiedziałam co powiedzieć. Koło mnie znalazł się wilk z normalnym sznurem, więc ja wypuściłam Iveqina z wodnych objęć. Szybko go ponownie związano.
- To my dziękujemy - mrugnął do mnie, na co ja niepewnie się uśmiechnęłam. Dobra, wieczorna passa.

Z unoszącą się nade mną wodą, ruszyłam w stronę wyjścia. W pysku trzymałam woreczek z pieniędzmi, a humor dopisywał mi bardziej, niż kiedykolwiek. Było to szczęśliwe zakończenie dnia. Obejrzałam się ostatni raz za siebie. Tym razem jednak mój wzrok nie powędrował na wyjaśniających sobie co nieco samców. Utkwił on na postaci wilka o błękitnej sierści. Karczmarz. Westchnęłam cicho. Skoro to był mój szczęśliwy dzień, może warto było zagadać. Zastanawiałam się, czy nie podejść do niego. Nie znałam jego imienia. Może dziś dałabym radę się przełamać? Może dałabym radę zdobyć się na zwykłe „cześć”? Przełknęłam głośno ślinę. Basior spojrzał się na mnie swoimi szarymi ślepiami, a ja poczułam, że odpadam.
Nie, nie warto kusić losu…
Wyszłam bez słowa.

Uwagi: Tylko ludzie mają twarz. Prostsze liczby pisz słownie. "Światło wylatujące z latarni" to raczej niewłaściwe określenie. Stawiasz za dużo przecinków. Sądzę, że woda pod wysokim ciśnieniem (o jakiej jest tutaj mowa) byłaby zdolna wyrządzić szkody w postaci ran na ciele w miejscach, z którymi miałaby styczność... Choć to fantastyka, więc już się nie czepiam. To tylko takie luźne rozważanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz