piątek, 9 sierpnia 2019

Białe Królestwo: "Nigdy nie wiesz co się wydarzy" cz. 3

Wczesny grudzień 2023 r.

Patrick
Willcan siedział na podłodze wpatrywał się tępo w sufit w kuchni Patricka. Opierał się plecami o szafkę, po której zsunął się nie tak dawno. Wyglądał tak, jakby był pod wpływem silnych narkotyków, ale Trick dzięki swojej lekarskiej karierze (oraz swoim magicznym zdolnościom) wiedział, że wcale tak nie było. Sam podniósł się z klęczków usiadł na krześle stojącym nieopodal. Kucharka zwykle kładła na nim gary z gorącą zupą, których nie chciała dłużej trzymać na ogniu, wobec tego było nieźle powycierane i zniszczone. Tym razem jej nie było w rezydencji. Wedle ustalonego zakresu czasu pracy winna zjawić za około godzinę... Do tego czasu Willcan powinien się ulotnić, aby na pewno nikt nie przekazał wieści o tym, że to on podał mu jakieś leki lub  co gorsza nie narodziły się jakieś niewygodne plotki co do powodu obecności nastolatka w jego rezydencji. Król był na tym punkcie przewrażliwiony.
Niespodziewanie Patrick usłyszał pukanie do głównych drzwi wejściowych. Zwrócił w tamtym kierunku głowę z nadzieją, że było to przypadkowe i nikt wcale nie chciał się dostać do środka, ale dźwięk już chwilę później się powtórzył. Cichutko westchnął i ponownie popatrzył na Willcana.
– Za chwilę wrócę. Nie ruszaj się stąd. Jeśli coś będzie cię boleć to krzycz... lub trzaśnij najmocniej jak będziesz umiał drzwiami szafki, kopnij taboret...
Willcan powoli skinął głową. Patrick wstał z krzesła i skierował się do drzwi. Zamknął je za sobą, aby gość na pewno nie zobaczył syna księżniczki.
Pukanie znowu się powtórzyło.
– Idę! – krzyknął, a już niedługo później był przy drzwiach. Przekręcił złocony klucz w zamku i pchnął.
Niewysoka postać stojąca tuż za nimi z przestrachem odskoczyła. Sięgała Patrickowi do około łokcia... I była z całą pewnością dość młodą, może nastoletnią dziewczyną. Podniosła głowę i zmierzyła czujnym wzrokiem ciemnych oczu twarz Patricka. Oparł się lekko łokciem o ramę drzwi. Dopiero wtedy zauważył na jej szyi jakiś medalion... Wyczuwał od niej średnio silną nieaktywowaną aurę magiczną, co zasugerowało mu, że ten przedmiot może sprawiać, że wcale nie była taka młoda, na jaką wyglądała.
– Dzień dobry – zaczęła – Zastałam doktora Patricka Kingdoma?
– Dzień dobry... tak, to ja.
– Jeśli dobrze rozumiem... zajmuje się pan również sporządzaniem spisu zameldowanych mieszkańców miasta, również i tych przyjezdnych...
– Zgadza się – Zaplótł ramiona na piersi. Już domyślał się o co może chodzić.
– Jakiś czas temu przybyła tutaj moja wataha, jestem jej Alfą... Liczymy sobie na ten moment stu trzydziestu dwóch członków i zamierzamy tutaj zostać aż do końca zimy, niewykluczone, że nawet i dłużej. Zameldowaliśmy się w okolicznych karczmach, mogę podać ich nazwy.
Patrick wysłuchał jej do końca, nawet nie mrugnąwszy okiem.
– Zdaje sobie pani sprawę z tego, że takie rzeczy należy meldować na samym początku, prawda? Teraz mogą grozić pani konsekwencje prawne.
Zmarszczyła brwi.
– Nie jestem z tych okolic, nie znam reguł...
– Ignorantia iuris nocet.
Kobieta wyglądała na jeszcze bardziej zdezorientowaną, ale i też rozzłoszczoną.
– Nic z tego nie zrozumiałam.
– Nieznajomość prawa szkodzi – przetłumaczył Patrick – To z łaciny.
– Łaciny...?
– Tak się składa, że pani wataha utrudniała nam prowadzenie spisów przez długie tygodnie. Jeśli ktoś zaginął, został zamordowany, a my tego nie zauważyliśmy... to jest pani wina. Pani lenistwa i niedokładności. Rozmawiałem z członkinią pani watahy i przekazałem prośbę o zameldowanie. Wie pani kiedy to było? Trzy tygodnie temu. To mnóstwo czasu.
– Nie miałam kiedy...
– A co pani przez ten cały czas robiła, że nie mogła znaleźć choć chwilki, aby przyjść do głównego centrum naszej administracji? Jest otwarta całą dobę.
– Ale odesłali mnie tutaj...
– Bo ma pani już kłopoty i to ja mam ustalić, co z panią zrobić.
Posiniała na twarzy. Patrick miał chęć powiedzenia o kilka niepochlebnych słów więcej, ale się powstrzymał.
– Za każdy dzień opóźnienia obowiązuje grzywna w postaci pięćdziesięciu Bellos za dzień, lub odsiadka każdego z tych dni przez każdego z członków stada. To będzie dwadzieścia dziewięć dni, zatem tysiąc czterysta pięćdziesiąt Bellos lub trzy tysiące osiemset dwadzieścia osiem dni spędzonych w więzieniu łącznie. To w przybliżeniu prawie dziesięć i pół roku. Decyzja co dalej zależy od pani.
Kobieta przyłożyła dłoń do ust, wyglądając na poważnie zagubioną.
– Ma pani trzy dni na przegadanie tego ze stadem i ustalenie co dalej. Najpierw jednak niech się pani uda do administracji, aby zameldować każdego z członków stada. I niech pani nie myśli, że kara zostanie usunięta... To jedynie sprawi, że nie będą naliczane kolejne dni. Czy wszystko jest jasne i zrozumiałe?
Kobieta patrzyła tępo w przestrzeń. Patrick czekał chwilę na odpowiedź, ale gdy ta nie nadeszła, uznał, że nie ma zamiaru czekać ani chwili dłużej. Nie był pewien, jak się czuje Willcan.
– Do widzenia – powiedział chłodno, zamykając drzwi tuż przed jej nosem.
W zasadzie to nie obchodził go jej los...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz