piątek, 9 sierpnia 2019

Od Asgrima "Nigdy nie zrozumiem panien młodych"

Maj 2024
Ciężko było mi uwierzyć, że nadeszła wiosna. Mury Białego Miasta - choć w wielu miejscach wypełnione roślinnością - wydawały się puste i szare w stosunku do tego, co spodziewałem się zobaczyć kawałek za bramami. Oczywiście dotychczas nie odwiedziłem okolicznych wiosek. Nie oddalałem się od głównych zabudowań jak jakiś szczeniak, który trzyma się kurczowo swojego domu. A przecież Białe Miasto nie było moim domem. Już za jakiś czas (niestety, ale nadal nie wiedziałem jaki) mieliśmy opuścić to cało restrykcyjne królestwo i ogromnym kłamstwem byłoby stwierdzenie, że czułem z tego powodu żal. Bogactwo mieszało się tutaj zbyt mocno z biedą, a idealność z zepsuciem. Jedno wypierało drugie, tworząc dziwną mieszankę na tle surowych zasad.
Och, odnośnie zasad... Z tego, co słyszałem, to do celi trafiła już Lind. Moja kochana, radosna Lind. Nigdy nie umiałbym wyobrazić sobie jej w roli groźnego przestępcy. Nikt nie znał szczegółów, ale mogłem się założyć, że nie stało się nic poważnego, a jedynie władza przesadzała. Kolejna była Suzanna - Alfa z kolei trafiła tam za sprawienie problemów administracyjnych, co było moim zdaniem kolejną głupotą. Oni po prostu najchętniej zamknęli tych wszystkich dzikusów z lasu, czyli właśnie nas.
W każdym razie nie mogłem się doczekać stałego powrotu na łono natury, jednak wszystko się przeciągało. Mieliśmy spędzić tu jedynie zimę, jednak teraz powtarzane przez rozrzucone po mieście wilki wieści mówiły, że wyruszymy dopiero z końcem następnej. Miałem szczerą nadzieję, że była to jedynie zwyczajna plotka, bo nie uśmiechało mi się spędzanie tu kolejnych miesięcy. Wilki przebąkiwały coś o wybraniu nowej Alfy, byle tylko ruszyć dalej, co choć nie wydawało się do końca w porządku, było w gruncie rzeczy rozsądne. Nie mogliśmy siedzieć tu przecież w nieskończoność, prawda...?
Z braku lepszego zajęcia kręciłem się po Białym Mieście. Przyglądałem się wszystkim stoiskom,  przechodniom, każdemu kamieniowi czy zagubionej pajęczynie w rogu okna. Zaglądałem do sklepów oraz oraz czytałem różnego rodzaju ogłoszenia. Czasem towarzyszyła mi Elena. Na Tori nie miałem co liczyć - wilczyca trafiła w końcu do biblioteki i widząc taką ilość książek wpadła w zachwyt. Potrafiła spędzać w czytelni godziny, a ja po kilku sprzeczkach się poddałem. Musiałem jakoś żyć bez jej atencji, chociaż czasem myśl, że książki były dla niej ważniejsze ode mnie, bolała. Bardzo.
W którymś momencie w oko wpadła mi niewielka kartka. Podszedłem w jej stronę, by móc odczytać drobne literki. Ogłoszenie zostało napisane odręcznie czy też raczej z pomocą wąskiego pazurka. Litery były kanciaste, jednak pomimo tego był w nich jakiś urok.
Szybko okazało się, że sprawa była pilna. Jedna z obywatelek szykowała się do ślubu i podczas wizyty w świątyni zgubiła welon. W dalszej części było coś o tym, że nie chce żyć w pechu, więc proponuje nagrodę w zamian za pomoc w odnalezieniu zguby. Nie rozumiałem dlaczego samica brała welon do świątyni, skoro ślub miał się odbyć dopiero za kilka dni, ani czemu tak bardzo rozpaczała nad jego brakiem. Jakby po prostu nie mogła się bez niego obyć...
Westchnąłem i zerwałem kartkę z latarni, do której była przyczepiona. Spojrzałem na adres podany na samym dole, by z zadowoleniem stwierdzić, że znajdowałem się tuż obok mieszkania, które zajmowała zrozpaczona panna młoda. Co prawda poradziłbym sobie, gdyby to znajdowało się na drugiej stronie miasta (i tym razem nie jest to wychwalanie siebie; faktycznie przez te spacery zacząłem orientować się po tych wszystkich krętych uliczkach!), ale im szybciej będę na miejscu, tym szybciej dowiem się czy zlecenie jest w ogóle nadal aktualne. Wolałbym nie szukać dawno odnalezionego welonu.
Zastukałem pazurami do niewielkich drzwi i już po chwili otworzyła mi drobna skunksica.
- Dzień dobry, ja w sprawie tego ogłoszenia - powiedziałem, próbując powstrzymać się od odruchu wycofania się jak najdalej od niej. Zostałem kiedyś spryskany przez skunksa i to zdecydowanie nie było coś, co chciałbym przeżyć ponownie.
Samica podskoczyła z ekscytacji, po czym szybciej niż zdążyłbym zareagować odwróciła pyszczek i zawołała prawdopodobnie swojego przyszłego męża.
- Cameron, ktoś znalazł mój welon! 
- Nie, nie. Ja chciałem tylko spytać czy ogłoszenie jest aktualne - pospieszyłem z tłumaczeniem.
Uśmiech momentalnie zniknął z mordki skunksicy.
- O-oczywiście. Mam nadzieję, że uda się panu go odnaleźć. Nie mogę wziąć ślubu bez tego welonu...
- Zrobię co w mojej mocy... - mruknąłem.
- Liczę na pana. Do zobaczenia.
Drzwi zamknęły się z głośnym trzaskiem. Widocznie bez welonu nie byłem godny dłuższej rozmowy z panną młodą. Cóż miałem zrobić, jeśli nie wyruszyć na jego poszukiwania?

Wiedziałem, gdzie znajduje się świątynia, lecz nigdy wcześniej jej nie odwiedziłem. Wielu miejscowych było religijnych, jednak ja sam unikałem tego tematu jak ognia. Nadal zdarzało mi się myśleć o Eydis jako o jedynej i prawdziwej bogini, co starałem się z siebie wyplenić. Nie potrzebowałem wiary i złudzeń, które się z nią wiązały. Widziałem na własne oczy, jak pod przykrywką wypełniania boskiej woli popełniono wielkie zbrodnie. Widziałem śmierć, manipulację, której poddawano szczeniaki od dnia narodzin. Pomagałem im, wierzyłem w to wszystko niczym największy głupiec. Oddając cześć swojej bogini, robiłem wiele złych rzeczy i nic nie mogło tego zmienić. Należałem do cholernej grupy fanatyków. 
Wiara to gówno - stwierdziłem w myślach, wkraczając na teren świątyni. Nie wierzyłem w tutejsze bóstwa, więc nie bałem się żadnej kary z ich strony, kiedy na nie (oraz wszystkich innych bogów) psioczyłem w myślach.
Chciałem jak najszybciej znaleźć ten głupi welon i ewakuować się z tego miejsca. Niestety minęło sporo czasu, nim zauważyłem białą chustę. Wiatr musiał ją porwać, bo była zaplątana w gałęzie drzewa niedaleko samej świątyni. Westchnąłem głośno i mrucząc pod nosem słowa, które raczej nie spodobałyby się kilku bogom, zmieniłem postać.
Bez większych trudności wdrapałem się na samą górę i z niezadowoleniem stwierdziłem, że welon był w jednym miejscu porwany. Nie potrafiłem cofać czasu oraz byłem pozbawiony wszelkich zdolności krawieckich, więc jedynie ostrożnie go odplątałem i zlazłem z drzewa. Musiałem go dostarczyć tej skunksicy w takim stanie, a co ona zrobi z tym fantem już nie było moją sprawą. Znaleźć, znalazłem. To ona mogła go bardziej pilnować, skoro jest dla niej tak ważny.
Na mój pysk wkroczył krzywy uśmiech.
- Robi się z ciebie maruda na starość - mruknąłem do siebie pod nosem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz