niedziela, 22 września 2019

Od Lind „(Nad)zwyczajne dni w podróży” cz. 6

Październik 2024
Verum postanowiła osobiście przenosić jajo podczas lotu. Poczuła się za nie odpowiedzialna, więc chciała mieć je zawsze na oku. Było to nam jak najbardziej „na rękę” (Tak mawiał Magnus. Śmieszne powiedzonko). Pośród naszych bagaży nie było dostatecznie dużo miejsca na to jajo.
Przy okazji dzisiejszego postoju postanowiłam wybrać się na kolejny spacer. Tym razem sama; bez żadnego z moich sąsiadów. Tori z Asem gdzieś zniknęli; Leah tak samo. Passerowi wrócił humor, więc Odmieńce zdecydowanie wolały zostać na miejscu i urządzić z nim kolejne jam session. 
Postanowiłam, że skorzystam z okazji, by coś upolować. Zaczęłam więc węszyć. Dopiero po chwili  mojego nosa sięgnął zapach jeleni. Tak, to jest coś, na co mam ochotę – pomyślałam. Potruchtałam za znalezionym tropem, oddalając się nieco od obozowiska. Ta trasa zaprowadziła mnie wgłąb pobliskiego lasu iglastego. Wkrótce dotarłam do miejsca, gdzie odpoczywała zwierzyna. Ukrywając się pośród młodych drzew, podeszłam jak najbliżej i oceniłam wzrokiem, z czym mam do czynienia. Jeden byk z dorodnym porożem i dwie łanie;  jedna stara, druga młoda. Wszystkie jelenie różniły się umaszczeniem od tych, na które zwykle polowałam. Pewnie to jakaś inna rasa. Zdecydowałam, że zaatakuję najmłodszego osobnika w stadzie. I tak nie dałabym rady zjeść sama całego zwierzęcia.
Wreszcie nadszedł odpowiedni moment na atak. Niczego niespodziewająca się samica nie zdołała uskoczyć spod moich kłów. Byk uderzył kopytami i zarzucił głową , jednak widząc, że już nic nie wskóra, uciekł z drugą łanią dalej w las. Natomiast ja już po chwili mogłam zacząć ucztę. Polowanie na taką zwierzynę stało się dla mnie naprawdę łatwe. Jak przewidziałam, szybko napełniłam żołądek; nie zjadłam nawet połowy mięsa. Oblizałam pysk i wstałam znad swojej zdobyczy.  Spojrzałam w kierunku, z którego przyszłam. Pomyślałam, że w sumie mogłabym zanieść to, co zostało, wilkom z watahy. Przynajmniej nic się nie zmarnuje. 
Złapałam zębami łanię i zaczęłam ciągnąć z powrotem do miejsca postoju stada. Po chwili jednak dostrzegłam między drzewami jakiś ciemny kształt. Nie wyglądał na żadnego niebezpiecznego zwierza, ani na formację skalną, czy coś w tym rodzaju. Raczej na... budynek. Albo przynajmniej jego część. Zdziwiona i zaintrygowana tak niecodziennym zjawiskiem, zostawiłam mięso i poszłam zbadać nowe znalezisko. 
Istotnie pośród drzew znajdowały się niezbyt grube ściany z kamienia. Po obejściu całej konstrukcji dookoła, mogłam stwierdzić, że są to pozostałości prostokątnego domu z (obecnie zapadniętym), spadzistym dachem i cienkim kominem. W drzwiach była wielka dziura, więc bez namysłu wcisnęłam się tą drogą do środka. Warstwy pajęczyn, które okleiły mój pysk wskazywały, że to miejsce stało opuszczone już bardzo długo. W tych murach nie było żadnego źródła światła, ale ubytki w ścianach i dachu wpuszczały do środka dostatecznie dużo promieni słońca. 
Po prawej stronie od wejścia stało to, co kiedyś musiało przypominać stół. Obecnie drewno przegniło i zmieniło się w siedlisko dla zielonkawych grzybów. Kawałek dalej, w kącie izby rozstawiono kilka małych kociołków. Nie znalazłam w nich jednak nic poza kurzem i pajęczynami. Przy drugiej ścianie pomieszczenia, między kominkiem, a drzwiami, stała rama z poszarpanym materiałem. Pewnie niegdyś była porządnym łóżkiem. Ostatnim wartym uwagi elementem tego wnętrza, okazały się resztki regału z książkami. Na jego krzywych półkach nadal gościły dwa tomy. Od razu sięgnęłam po pierwszy z nich, ale ten natychmiast rozpadł się w moich łapach. Podobnie wyglądało to w przypadku drugiej książki. Poszczególne przegniłe kawałki nie nadawały się do niczego. Warknęłam pod nosem niezadowolona. 
Wówczas dostrzegłam, iż z podłogi przed regałem wyrastało kilka osobliwie wyglądających roślin. Przykucnęłam i zmrużyłam oczy, by lepiej dostrzec szczegóły w półmroku. Korzenie tajemniczego okazu oplatały pozostałości kolejnych dwóch książek. Intuicja podpowiadała mi, że to nie jest zwykłe zielsko. Postanowiłam zabrać kilka tych roślin ze sobą. Przynajmniej nie wyjdę z opuszczonego budynku z niczym - pomyślałam. 
Po parunastu minutach wreszcie wróciłam na zewnątrz. Ta rudera była jednym z najbardziej ciekawych miejsc, jakie znalazłam podczas dni spędzonych w podróży. Jednakże po ponownym przekroczeniu progu budynku, czułam zawód. Oczywiście wiązał się on ze zniszczonymi tomami. Nie mogąc poznać ich zawartości, tym bardziej ciekawiłam się, kto kiedyś tu mieszkał. Tak samo chciałam wiedzieć kiedy i dlaczego ta osoba opuściła okolicę. Niestety nic nie oferowało mi kolejnych wskazówek.
Wróciłam  do miejsca, gdzie zostawiłam łanię, ale moja zdobycz wyparowała. To jeszcze bardziej mnie zdenerwowało. Na wygniecionej trawie została tylko krew i zapach. Zaciągnęłam się powietrzem. Poczułam niewyraźny swąd czegoś nowego. Nie chciałam tak po prostu zaakceptować tego wydarzenia. Postanowiłam znaleźć ślad złodzieja, wytropić go i dać mu nauczkę. Po chwili krążenia dookoła drzew, wreszcie znalazłam dostatecznie wyraźny ślad, by ruszyć we właściwym kierunku. 

<C. D. N.> 

Uwagi: brak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz