piątek, 4 października 2019

Od Crane'a „Kłamstwo nie mogło trwać wiecznie” cz. 3


Listopad 2024
Biegłem przed siebie. Przed oczami przewijały mi się sceny sprzed parunastu minut. Naszyjnik Prawdy, moje wyznania, reakcja Edel, Redian i na końcu to słowo: „Odejdźcie”.
Złapała mnie autentyczna zadyszka. Ściśnięte z emocji gardło nie ułatwiało nabierania powietrza podczas biegu. Ja jednak nie chciałem się zatrzymać. Niestety wkrótce moje ciało samo znalazło wyjście, by świadome decyzje nie wyczerpywały możliwości organizmu. Mianowicie; podwinęła mi się łapa. Zaryłem pyskiem w ziemię, przeturlałem i uderzyłem w pień powalonego drzewa.
Nie poczułem nic; w końcu na mojej szyi dalej wisiał Medalion Nieśmiertelności. Czemu, czemu te przedmioty nie znieczulają także na ból niefizyczny? 
Leżałem tak parę dobrych minut. Tymczasem w moim wnętrzu kotłował się wir straszliwych emocji. Od wściekłości na tamtego parszywego kota, po rozdzierający żal odnośnie mojego postępowania wobec Edel. Skrzywdziłem ją. Z własnej, nieprzymuszonej woli. To była MOJA świadoma decyzja. E mówiła, że nie potrafi mnie znienawidzić... więc teraz ja robię to za nią. 
Wstałem i ruszyłem dalej przed siebie. Z jakiegoś powodu nogi miałem teraz słabe, oddech płytki. Ciężko było mi nawet utrzymać głowę w górze. Po jakimś czasie dotarłem na skraj młodego lasu. Za drzewami majaczyła jakaś inna sceneria; nie pola, nie łąki. Wyminąłem ostatnie pnie i stanąłem naprzeciwko przepaści.
Podszedłem bliżej jej krawędzi. Na samym dnie tej drogi w dół połyskiwało srebrne pasmo rzeki. Wbiłem pazury w ziemię i naśladując niektóre drzewa, wychyliłem się jeszcze bardziej. Wypatrzyłem ostre skały centralnie pode mną. Chwilę się w nie wpatrywałem, ale potem, postawiłem kilka kroków w tył.
– Cześć Crane! – usłyszałem nagle.
Zastygłem w miejscu i odwróciłem powoli głowę w kierunku, z którego, jak sądziłem, dobiegał głos. Dostrzegłem pośród drzew uśmiechniętą Lind. Kiedy znalazła się bliżej, ten wesoły wyraz zniknął z jej pyszczka. Od razu zauważyła, że nie witam jej swoją pogodną miną.
–  Co się stało?  – spytała, wyraźnie zmartwiona.  – Wyglądasz, jakbyś...  – Nawet nie dokończyła myśli.
Nie próbowałem poruszyć kącików ust; wiedziałem, że to mi się nie uda. Pierwszy raz od dawien dawna pozwoliłem, żeby na moim pysku widniała rozpacz. Po tym, do czego dzisiaj dopuściłem, udawanie tego samego, uśmiechniętego przyjaciela, nie miało już sensu. To, co było najważniejsze... być może już straciłem.
Biała wadera dostrzegła, że jak na razie nie zabieram się do udzielenia odpowiedzi na jej pytanie. Usiadła więc naprzeciwko mnie i spróbowała zgadnąć, o co chodzi:
– Ma to związek z Edel, prawda?
Trafiła w samo sedno. Pokiwałem powoli głową. Lind przyszła podobnie jak ja, z obozowiska, więc raczej nie podejrzewała, że chodzi mi teraz o zdrowie E. Ta kwestia pozostawała bez zmian. 
Lind rozejrzała się po okolicy, zerknęła na urwisko, następnie wróciła wzrokiem na mnie. Tymczasem ja zastanawiałem się, co tu jeszcze robi. Już mniej więcej wie, jest grane. Jaki ma jeszcze interes tutaj ze mną siedzieć?
–  Pokłóciliście się, tak?
Nie miałem bladego pojęcia, jak ubrać sytuację w słowa. Oraz... czy w ogóle chciałem ją ubrać w słowa. Przecież to i tak bezcelowe.
– Może będzie ci lepiej, jeśli o tym porozmawiamy...  – mruknęła Lind.
Jakoś dotychczas radziłem sobie bez tego. Chociaż w sumie... To nie jest tak, że mogę teraz zająć się czymkolwiek innym. Tak czy inaczej, będę myślał o tej sprawie. Nie ucieknę od tych rozważań. Zbyt mocno skrzywdziłem E, by po prostu o tym zapomnieć.
–  Nie pokłóciliśmy się... Znaczy... - Zgrzytnąłem zębami. - Skrzywdziłem ją. Nie fizycznie, ale mocno – powiedziałem.
Parę dni temu nie powiedziałbym nikomu otwarcie, co zajmuje moje myśli. Teraz jednak byłem przekonany, że nieważne, co zrobię, nie będzie już gorzej. Moja sytuacja sięgnęła dna. Czy powiem cokolwiek Lind, czy nie... nic się nie zmieni.
– I co było dalej?  – kontynuowała wadera.
– Błagałem ją o wybaczenie...  – Usiadłem na ziemi.  – Ale ona tylko kazała mi... odejść – wymamrotałem.
– A... rozumiem – odparła Lind.  – Czyli uznała, że potrzebuje chwili samotności – Tu wilczyca zrobiła krótką pauzę.  – Nie martw się, Crane. Podobno w każdej relacji zdarzają się trudne sytuacje. Z tego co mi wiadomo, to zupełnie normalne.
–  Mówisz?  – mruknąłem, przyglądając się wyblakłej trawie. Nie gadała kompletnie bez sensu, aczkolwiek jej słowa raczej nie miały zastosowania w mojej sytuacji.
– Musisz dać jej i sobie trochę czasu. Na pewno jeszcze dojdziecie do porozumienia – oznajmiła wilczyca.
Nie zareagowałem w żaden sposób. Zapragnąłem tylko po cichu, by miała rację. Lind przykucnęła, by spojrzeć mi prosto w oczy.
– Kochasz ją, prawda?  – spytała.
–  Tak – odparłem szczerze, o ile faktycznie wiem, czym jest miłość.
– Więc na pewno wszystko się ułoży.
Jej wnioski brzmiały aż nazbyt optymistycznie. Jednak z drugiej strony, jeśli się ich nie chwycę, równie dobrze mógłbym być już martwy. Powoli podniosłem głowę. Lind zrobiła to samo i posłała mi pokrzepiający uśmiech.
– Chcesz się przejść, Crane? Możemy iść poszukać jakiejś zwierzyny – zaproponowała.
– Nie, dzięki... Nie mam siły iść dalej.

Uwagi: brak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz