piątek, 19 czerwca 2020

Od Lind „Los zawsze daje szansę” cz. 6


Luty 2024
Czułam się, jakbym patrzyła na kogoś, kogo nie znam; jakby te lata, które spędziliśmy razem w watasze i poza nią, nagle przestały mieć znaczenie. W tym momencie Ting wyglądał na bardziej nieprzewidywalnego i nieprzyjaznego, niż kiedykolwiek. Nawet biorąc pod uwagę nasze pierwsze spotkanie w jego komnacie.
– M-miałeś czekać na zewnątrz – wydusiłam przez ściśnięte gardło.
Zamarzyłam, by faktycznie posłuchał tamtej prośby; by nigdy nie przekroczył progu pokoju. To... to nie był odpowiedni moment.
Mój towarzysz nic nie odpowiedział. Zdjął tylko plecak i odłożył go pod ścianą. Wystająca z jego manatków broń zaklekotała parę razy. Zacisnęłam zęby.
– Ting! – rzuciłam. – Wyjdź!
Strażnik Wichury nie posłuchał. Raczył jedynie spojrzeć w moją stronę. Nie wiedziałam, co to miało oznaczać; pysk odmieńca wciąż zakrywała niby-wilcza "czaszka". Bał się? Był zły? Nie potrafiłam niczego odgadnąć, dopóki milczał. Wraz z wściekłością, narastała we mnie frustracja wywołana jego nieposłuszeństwem. Przynajmniej jednego mógłby się uczyć od Strażniczki Burzy!
– Nie – usłyszałam nagle głos Babci. – Może zostać.
Odwróciłam głowę w jej kierunku. Na pysku mojej opiekunki nadal malował się żal, jednak oddychała spokojnie. Uderzyłam parę razy ogonem w podłogę. Nie zamierzałam pozwolić odmieńcowi na pozostanie w pokoju. Byłam przekonana, że dość już tej wilczycy przykrości na jeden dzień. Tymczasem Babcia, dostrzegając we mnie chęć oponowania, powtórzyła spokojnym tonem:
– Może zostać.
Uchylone okno zatrzasnął wiatr. Dopiero wtedy zauważyłam, że w przypływie emocji zaczęłam kumulować energię magiczną. Babcia położyła mi łapę na ramieniu na znak, że to zbędne. Tymczasem Strażnik Wichury podszedł bliżej nas i oznajmił:
– Miał szansę wygrać to starcie. Naprawdę miał – Ewidentnie odnosił się do wspomnianego wcześniej wilka. Jednak jego ton nie zdradzał absolutnie nic. To ukuło mnie jeszcze bardziej.
Babcia pokiwała głową. Przymknęła oczy.
– Tarcza uratowała go raz; ostrza mojej broni złamały się – kontynuował odmieniec. – Ale za drugim razem zabrakło mu... odpowiednich umiejętności.
Przypomniałam sobie, że odmieniec to samo mówił w grocie, gdzie wydobywaliśmy sól.
Tak samo jak wtedy, Strażnik spojrzał na swoje pazury.
Zagryzłam wargi. Tyle czasu spędziłam z tym stworem... Nigdy nie zatrzymałam się, by faktycznie pomyśleć nad tym, co on robił przez te lata. Zabił każdego, który wszedł do komnaty. Każdego.
Przypomniałam sobie jednak, że nie jestem w pokoju sama. Była tu ze mną jeszcze Babcia: ta, która wycierpiała najwięcej przez tego odmieńca. Spojrzałam w jej stronę w oczekiwaniu na wyrok. Wilczyca otarła pyszczek i powiedziała cicho:
– Nie mogę mieć do ciebie żalu... Robiłeś, co musiałeś.
Nie mogłam uwierzyć własnym uszom.
– Babciu!
Trzasnęły drzwi. Ponownie, za sprawą przywołanego przeze mnie wiatru.
– To nie jego wina. Strażnicy nie mają wolnej woli, Lind – powiedziała. – Mają zasady, których nie mogą złamać.
W moich oczach stanęły łzy. Zasady... zasady... Czy na wszystko odpowiedzią są zasady? Nawet kiedy w grę wchodzi coś tak potwornego?
– Pierzasta... wiesz, że to prawda.
Poczułam, że Babcia znów dotknęła mojego ramienia.
– Nie denerwuj się Lind... Nie warto. Nie możemy mieć do niego żalu – powtórzyła.
Całe życie uważałam ją za najmądrzejszą istotę na ziemi. Tym razem jednak nie wierzyłam w jej słowa. Nie potrafiłam zrozumieć, jak mogła w ogóle proponować wybaczenie czegoś takiego.
– Potrzebujesz się przewietrzyć? – spytała starsza wilczyca.
– Tak – odparłam bez namysłu, po czym wyszłam z pomieszczenia.
Pokonałam długość korytarza i wkroczyłam do głównej izby. Szłam w kierunku drzwi wyjściowych, jednak zatrzymałam się tuż przed progiem. Nagle poczułam, że nie mogę wyjść na zewnątrz; nawet na chwilę. Ten dom był jedną z niewielu rzeczy, które zostały z mojego dawnego życia. Zrodził się we mnie strach, że jeśli opuszczę tę izbę, utracę jeszcze więcej. Co jeśli do czasu mojego powrotu Babcia już...
Nabrałam w płuca wielki haust powietrza. Nie, to tylko bezpodstawne lęki... Prawda?
Spojrzałam na znajdujące się przede mną drzwi frontowe. Po raz kolejny wisiały na zawiasach, poruszane wiatrem. Spróbowałam je domknąć, ale odskoczyły od framugi z cichym skrzypnięciem. Zamek okazał się być już całkiem zepsuty.
Usłyszałam, że ktoś wszedł do głównej izby. Odwróciłam się. Dostrzegłam Haslaye; właśnie zdejmowała z kominka garnuszek z gorącą wodą.
– Chcesz się czegoś napić, Lind? – zapytała.
Zawahałam się.
– Ile z tego słyszałaś?
– Z waszej rozmowy? Nic – odparła wadera. – Nie jestem tu po to, żeby was podsłuchiwać. Chcesz coś do picia? Mamy kawę, herbatę, miętę, rumianek...
Odgarnęłam grzywkę. Westchnęłam i odsunęłam się od drzwi.
– Może być rumianek.
Haslaye postawiła na stoliku kubek, wrzuciła do niego garść przygotowanych wcześniej ziół i zalała wrzątkiem. Kiedy skończyła przygotowywać wywar dla mnie, zabrała resztę wody do innego pokoju. Może akurat potrzebowała jej do wyrobu jakiś maści.
Zdjęłam kubek ze stolika i usiadłam przy kominku. Wtedy usłyszałam, że ktoś inny wyszedł na korytarz. 

<C.D.N.>

Uwagi: brak.

Zdobyto: 42 czerwonych⎹ 28 pomarańczowych⎹ 10 zielonych⎹ 48 niebieskich⎹ 25 granatowych⎹ 13 fioletowych⎹ 4 różowych odłamków

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz