piątek, 3 maja 2019

Od Asgrima "Polowanie na kocura" cz. 1

Listopad 2023
O Białym Królestwie oraz o jego władcy krążyły legendy. Białe Miasto - jako stolica tego monstrualnego państwa - zawsze jawiło mi się jako coś doskonałego, pięknego i przede wszystkim nieosiągalnego. Chyba nie było wilka, który nie słyszał o tym miejscu oraz nie zamarzył (choćby przez chwilę!) o zamieszkaniu w nim. Owszem, zasady były - delikatnie mówiąc - surowe, ale czego można było się spodziewać po tak wielkim mieście? 
Kiedy zauważyłem olśniewająco białe bramy, których nie spodziewałem się ujrzeć nigdy w całym swoim życiu, byłem w niemałym szoku. Zresztą, nie ja jeden nie miałem pojęcia, że zwyczajowy postój będzie w t a k i m miejscu. Byłem pewny, że nawet największe marudy zaczęły skakać z podekscytowania. Oczywiście gdzieś głęboko w swoim wnętrzu. 
Niestety, szybko okazało się, że życie w Białym Mieście było znacznie trudniejsze, niż mogłem przypuszczać. Koszty życia nie należały do najmniejszych, nawet po odjęciu zapłaty za nocleg, który uregulowała Suzanna (za co byłem jej niewyobrażalnie wdzięczny). Fundusze watahy nie były jednak na tyle wysokie, by wyżywić tak wielkie stado w całości. Byliśmy zmuszeni radzić sobie sami.
- Sześć bellos za zwykły obiad? - przeczytałem napis na tablicy z cennikiem i omal nie złapałem się za łeb w czystym niedowierzaniu. Co prawda nie wiedziałem, ile to było po przeliczeniu, ale z pewnością dużo.
- Trzydzieści sześć Srebrnych Gwiazdek - burknęła Torance - Też mi się to nie podoba, ale musimy coś jeść.
- Ale to zwyczajne zdzierstwo!
Ledwo powstrzymałem się od krzyku. Nie chciałem, by karczmarz przypadkowo mnie usłyszał. Co prawda Elvin nie wyglądał specjalnie groźnie, ale wolałem nie ryzykować. W końcu jako właściciel mógł sobie pozwolić na podsienie cen, a do tego nie chciałem dopuścić. W żadnym wypadku.
- "A czego innego możemy się spodziewać po stolicy tak szanowanego królestwa?" - Mała nieznacznie zniżyła głos, niewątpliwie próbując udawać mnie. - Ciekawe kto to powiedział... As, masz może jakiś pomysł?
Przewróciłem oczami i wyszedłem z karczmy. Nie zamierzałem nic kupować, póki naprawdę nie zgłodnieję. Zresztą, życie w zwykłej watasze nauczyło mnie radzenia sobie nawet zimą, gdy zwierzyny łownej było znacznie mniej.
O rany, na samo wspomnienie zrobiłem się głodny...
- Wiesz co? - zagadnąłem moją partnerkę, która cały czas szła u mojego boku - Właśnie w tym momencie zdałem sobie sprawę, jak bardzo nie doceniałem upolowanej przez ciebie zwierzyny... Była świeża, smaczna i całkowicie darmowa. 
Torance parsknęła głośno, podrywając tym samym do góry grzywkę, która ostatnio trochę urosła i - ku wielkiej boleści wadery - jeszcze częściej wpadała jej do oczu. Zirytowana ciągłym odgarnianiem, samica zaczęła niedawno mówić o przycięciu jej, co z kolei nie ucieszyło mnie. Lubiłem jej niesforną sierść taką, jaka była i nie chciałem, by Młoda się jej pozbywała.
- Szkoda, że zrozumiałeś to dopiero, kiedy zostałam całkowicie odcięta od jakichkolwiek polowań... - powiedziała. - W każdym razie masz rację. Jedząc regularnie, możemy zbankrutować przed końcem zimy.
Westchnąłem głośno, próbując tym samym dać upust wzbierającej we mnie frustracji.
- Myślisz, że moglibyśmy się podjąć jakiejś pracy?
Niedaleko nas wybrzmiały wesołe piski szczeniaków. Zerknąłem w tamtą stronę i zobaczyłem wyjątkowo liczną i energiczną gromadę młodych lisków. Tak naprawdę nie wiedząc, dokąd zmierzaliśmy, skręciliśmy w najbliższą uliczkę. Szczęśliwie grupka nie podążyła za nami i po chwili ich głosy zaczęły się coraz bardziej oddalać. Kiedy zrobiło się względnie cicho, Torance odpowiedziała:
- Może... Tylko co niby mielibyśmy robić? Jestem myśliwym, a nie wiem jak ty, ale ja nie widzę tutaj żadnej zwierzyny łownej... Ty natomiast masz znacznie większe szanse. Możesz zrobić te swoje czary-mary z eliksirkami.
Uniosłem brwi.
- "Czary-mary"?
- Wiesz co mam na myśli. 
- Pomijając już kwestię tego, że do tworzenia eliksirów nie potrzeba mocy magicznej twórcy, to nie mam zbyt wiele magicznych roślin, które z kolei już są niezbędne. Może udałoby mi się zrobić kilka fiolek, ale szybko zabrakłoby mi składników na następne.
Nie mogłem się powstrzymać przed dobitnym podkreśleniem niektórych słów, co spowodowało ciche prychnięcie mojej towarzyszki. Nie widziałem tego, ale z pewnością do tego przewróciła oczami. Takie zachowanie byłoby bardzo w jej stylu.
- Mógłbyś je kupić za pieniądze ze sprzedaży - zaproponowała Tori.
Niemal od razu pokręciłem pyskiem.
- Niewiele osób kupi eliksiry od nieznajomego basiora. Musiałbym sprzedawać je naprawdę tanio, by ktoś się nimi zainteresował, a rośliny są tutaj pewnie równie drogie, co wszystko inne. Zabawa niewarta zachodu. - westchnąłem. - Poszukajmy lepiej jakiegoś interesującego ogłoszenia.
Tori mruknęła coś na znak zgody i od razu zaczęła się rozglądać po okolicy. Postanowiłem nie tracić czasu i również poszukać jakiejś kartki. Podczas naszych małych poszukiwań, staraliśmy się za bardzo nie oddalać od siebie. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że jeśli zgubimy się w tłumie różnorakich istot, ponowne odnalezienie może być odrobinę problematyczne. Taktyka ta miała jednak pewien minus - nie mogliśmy przeszukać większego terenu w krótszym czasie.
Poza tym, jakby na złość, w miejscu, w którym się znajdowaliśmy, nie było zbyt wiele zleceń, a głównie jakieś reklamy, które nieszczególnie nas interesowały. W końcu, kiedy już zauważyłem ogłoszenie na temat zaginionego medalionu (miał być jakąś rodową pamiątką o wielkiej wartości sentymentalnej, takie bzdury), to było ono całe odrapane i wyblakłe ze starości. Nie było sensu szukać wilczycy, która je wywiesiła, ani tym bardziej samego naszyjnika.
W którymś momencie zauważyłem niewielką tablicę z wywieszonymi na niej ogłoszeniami różnego typu. Przeważały na niej oferty sprzedaży, jednak wśród nich uchował się krótki opis zlecenia. Miało ono polegać na wytropieniu i zabiciu demonicznego kota, który zabił niejaką Felicię. Zadanie może nie wyglądało na najprostsze, ale wysoka nagroda była aż zbyt kusząca. Poza tym nie byłbym sam...
Nie zastanawiając się dłużej, wysłałem mentalny obraz ogłoszenia do mojej partnerki. Masz może ochotę zapolować?
O każdej porze dnia i nocy - odpowiedziała.

Zgodnie z podanym adresem poszliśmy w odwiedziny do rodziców zmarłej wilczycy. Oczywiście nie obeszło się bez gubienia się, korzystania ze "skrótów" (które ze skrótami miały tyle wspólnego co ja z ośmiornicą) oraz pytania o drogę miejscowych. Większość z nich próbowała nam pomóc, nawet pomimo naszego całkowitego braku wiedzy o mieście, jednak znalazło się też kilka osób, które nie raczyły chociaż zaszczycić nas spojrzeniem. A podobno to my byliśmy wilkami z dziczy...
Po dłuższym czasie trafiliśmy do niewielkiej kamienicy, która była jeszcze dalej od centrum, niż karczma, w której aktualnie mieszkaliśmy. Trochę niepewnie uderzyłem w drzwi odpowiedniego mieszkania i grzecznie zaczekałem, aż ktoś je otworzy.
Szczęśliwie nie musieliśmy długo czekać; zaledwie kilka chwil później w drzwiach stanęła niska i pulchna kobieta w średnim wieku. Na jej twarzy widniał ból, który widziałem bardzo wyraźnie i to bez jakichkolwiek mocy związanymi z odczytywaniem emocji.
- Ee... Dzień dobry - Ukłoniłem się niepewnie. - My w sprawie tego ogłoszenia.
Kobieta zmierzyła nas spojrzeniem, niewątpliwie oceniając, czy podołamy zadaniu. A może pomyliliśmy adres i zastanawiała się właśnie o jakie ogłoszenie mogło chodzić? Nie, na pewno nie. Przecież wszystko się zgadzało... Chociaż rodzice Felicii mogli się przeprowadzić.
Już chciałem przeprosić za najście i odejść, gdy nieznajoma cofnęła się, robiąc nam przejście.
- Wejdźcie.

<C.D.N.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz