piątek, 3 maja 2019

Od Lind "Skruszony szmaragd" cz. 2

Wrzesień 2023
- Na to wygląda... Musimy - mruknęłam jakby do siebie, wpatrzona w przejście z takim samym skupieniem, jak mój towarzysz. 
Podeszłam do krawędzi wyrywy. Kiedy moje łapy zetknęły się z otaczającym ją, zbrylonym śniegiem, ciarki przeszły po całym moim ciele. Natychmiast zesztywniały mi palce z zimna. 
- Zleć tam na dół, Pierzasta - usłyszałam głos mojego towarzysza. 
- Tak, zrobię to - wydukałam. 
Serce podchodziło mi do gardła. Miałam przeczucie, że tam na dole czeka coś, czego nawet nie umiałabym określić. Coś niechybnie związanego z przeszłością Wichury, a tym samym Tinga. Wygląda na to, że wreszcie mamy szansę znaleźć prawdziwe wskazówki. Tak samo, jak mój towarzysz, chciałam poznać prawdę o nim i o tym artefakcie, w którego moc już prawie przestałam wierzyć. W głowie kłębiły mi się myśli, podświadomie próbowałam odgadnąć, co tam znajdziemy i jaki jest tego związek z Tingiem i Wichurą Płomieni. 
- Naprzód - rzucił Ting bez przekonania. 
Odbiłam się od ziemi i przywołałam skrzydła z wiatru. Raptem ich parę uderzeń wystarczyło, by łagodnie opaść na sam dół tunelu. Moje pazury uderzyły o twarde podłoże. Ten z pozoru cichy dźwięk poniósł się echem w korytarzu, do którego trafiliśmy. Pokrywa lodowa kończyła się tutaj, ale pomimo tego temperatura pod ziemią była znacznie, znacznie niższa, niż na powierzchni. Przejście nie było w żaden sposób oświetlone, więc kazałam Odmieńcowi wyjąć jedną z tych swoich ptasich czaszek na kiju i zapalić jak pochodnię. Kiedy wreszcie mogłam dokładniej się przyjrzeć nowo odkrytemu miejscu, przyprawiło mnie ono o silne déjà vu. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo, jak droga prowadząca do komnaty, w której Ting strzegł Wichury Płomieni. Oczywiście wyłączając sterty kamieni blokujących część korytarza za nami i drogę, którą tu się dostaliśmy. Otworzyłam pyszczek ze zdumienia. Z pewnością to nie było to samo miejsce, a jednak wszystko wyglądało do złudzenia podobnie... 
Wreszcie zebrałam się w sobie, by ruszyć dalej, jedyną dostępną stąd trasą - przed siebie. Nieco dalej, na ścianie widniał jakiś napis. Spytałam Tinga, czy potrafi przetłumaczyć niezrozumiałe dla mnie symbole.
- Cały ten szyfr był zaprojektowany tak, by Strażnik nie mógł go odczytać, Pierzasta - odparł Odmieniec. - Tak samo zaszyfrowano napis wyszyty na tym materiale, którym owijam Wichurę. 

Po minucie marszu znów napotkaliśmy warstwy tego samego, nietopniejącego lodu. Pokrywały posadzkę, ale także fragmenty ścian. Zarówno z sufitu, jak i z ziemi, wyrastały ostre sople. Wyminęłam je ostrożnie i poszłam dalej, ledwo mogąc oddychać z nerwów. Nie potrafiłam już zastanawiać się nad sytuacją, myślałam tylko o chwili obecnej i o korytarzu, który przemierzaliśmy. Wkrótce naszym oczom ukazały się swego rodzaju kamienne wrota. Były do połowy zamknięte, zablokowane u góry bryłą lodu. Przejście nie było zbyt wielkie, więc ledwo zdołałam się przecisnąć do kolejnej komnaty, jednocześnie nie zrzucając ze swojego grzbietu Tinga. 
Stanęliśmy w nowym, niedużym pomieszczeniu. Od wejścia uderzył mnie powiew jeszcze zimniejszego powietrza. Mój wzrok natychmiast przykuło to, co stało na środku komnaty. Kolejna bryła lodu, lecz ta przypominała kształtem sylwetkę jakiegoś dwunogiego stworzenia. Mój towarzysz na ten widok zeskoczył na ziemię. Ledwo znajdując nieoblodzone kawałki posadzki na których mógł stanąć, dotarł do zastygłej w bezruchu postaci. Rękawem płaszcza starł warstwę szronu z części gładkiej, lodowej powłoki. Niewiele to dało, nadal nie byliśmy w stanie dojrzeć kogo lub co uwięził lód. Obeszłam postać, dokładnie się jej przyglądając. Jedyne co z tego wywnioskowałam to to, że była dużo wyższa od Tinga oraz że zanim zastygła, zdążyła unieść nad głowę jakąś broń. Całą resztę informacji zakrywał gruby, nieprzejrzysty lód. Spojrzałam na mojego towarzysza. Pocierał zmarznięte łapy i drżał z zimna, ale nie odrywał wzroku od tajemniczej postaci. Wypuściłam z płuc powietrze, z którego powstał kłąb białej pary.
- Musimy go stamtąd wydostać - powiedział Ting, dzwoniąc zębami. 
Podeszłam do niego. 
- Wiesz kto to w ogóle jest? 
- Nie. Jeszcze nie - pokręcił przecząco głową. - Ale muszę się dowiedzieć - owinął puszysty ogon wokół nóg. 
Moim ciałem też wstrząsnęły dreszcze. Żałowałam, że nie miałam jeszcze zimowego futra. 
- W takim razie musimy się spieszyć. Zaraz i my zamarzniemy. 
Ting skinął głową i wyjął z plecaka drugi kij zwieńczony ptasią czaszką. Z jej pomocą zionął ogniem w stronę lodowego więzienia nieznanej nam istoty. Płomienie rozbiły się o gładką powierzchnię nie zostawiając na niej nawet śladu. Nie zdziwiło mnie to wcale. Odmieniec spróbował jeszcze kilka razy, ale nic tak nie osiągnął. Chociaż pamiętałam, że nie zdołałam zniszczyć tamtych sopli, postanowiłam podjąć jeszcze jedną próbę rozbicia lodu. Tak samo, jak wcześniej, moje uderzenia nawet nie zarysowały zimnej bryły więc spróbowałam raz jeszcze. Potem znowu. I jeszcze raz. Szybko rozbolały mnie od tego łapy. Przynajmniej wysiłek sprawił, że na chwilę zrobiło mi się odrobinę cieplej. Niestety po zachowaniu mojego towarzysza wywnioskowałam, że on już tu długo nie wytrzyma. Jego ruchy robiły się coraz bardziej sztywne, z każdą chwila dygotał coraz mocniej. Na sierści i piórach nas obojga błyszczał szron. 
- Ting, musimy opuścić to paskudne miejsce. Podzielimy zaraz los tego nieszczęśnika. 
- N-nie możemy! Musimy go stad zabrać ze s-sobą! - wydusił Odmieniec. 
- Wrócimy tu później, jak już się ogrzejemy - dalej próbowałam go przekonać.
- N-nie mo-ożem-my! - wyjąkał w odpowiedzi mój towarzysz.
Opuściłam nieznacznie uszy. Miałam ochotę wyciągnąć Tinga na powierzchnie siłą. Jednak z drugiej strony, chciałam posłuchać jego nalegania i znaleźć sposób na uwolnienie tego tajemniczego osobnika tu i teraz. W mojej głowie zawitał pomysł, jak to osiągnąć. Otworzyłam torbę i wyjęłam z niej Wilczy Pazur. Wypowiedziałam po cichu życzenie, by ten lód pękł. 
Rozległ się głuchy trzask. Najpierw jeden, potem drugi. Podniosłam wzrok. Na gładkiej warstwie lodu pojawiały się coraz to głębsze rysy. Wreszcie cała bryła zaczęła rozpadać się na kawałki. Większe lub mniejsze odłamki pokryły podłogę. W pomieszczeniu uniosły się kłęby białego kurzu. Natychmiast rozgoniłam to, używając mocy wiatru i w ten sam sposób odgarnęłam kawałki lodu na bok. 
Na początku zobaczyłam przed sobą tylko długie kolce, zupełnie jak u jeżozwierza. Pochodząc bliżej, zauważyłam, że wystają spod nich cztery łapy; tylne - krótsze i przednie - znacznie dłuższe, a także mocniejsze. Do jednej z tych silniejszych przywiązany był stalowy młot. Bardzo zaintrygowana tym widokiem, okrążyłam leżącego bezwładnie stwora, żeby spojrzeć na jego pysk. Zamurowało mnie, kiedy ujrzałam, jak wygląda, a raczej, co go zakrywa. Czaszka niedźwiedzia. Szybko omiotłam wzrokiem jeszcze raz łapy uwolnionej postaci. Kończyły się charakterystycznymi szponami. Zszokowana spojrzałam na Tinga. Wpatrywał się w tajemniczego, nieco podobnego do siebie osobnika. Po chwili wydusił:
- Ja go znam, Pierzasta.
Chciałam coś powiedzieć, ale nie mogłam, chociaż bardzo chciałam. Planowałam zasypać mojego towarzysza pytaniami, lecz jak zawsze w takich sytuacjach, nie zdołałam. 
- Wynosimy się stąd - zarządził Ting. 
Chwytając łapę drugiego Odmieńca i spróbował go pociągnąć do wyjścia. Jednak wkrótce jego szpony odmówiły posłuszeństwa, a on sam wylądował na ziemi. Zwinął się w kłębek i zaczął straszliwie dygotać jak chory w gorączce. Doskoczyłam do mojego towarzysza, złapałam zębami jego płaszcz i podniosłam go. Po tym ruszyłam biegiem w stronę korytarza, by opuścić to straszne miejsce. Nie myślałam już o niczym, chciałam tylko uratować Tinga, który był już powoli tracił świadomość. Na skrzydłach wiatru wyleciałam z podziemi i upadłam razem z Odmieńcem na trawę. Chociaż przetoczyłam się jeszcze kawałek, poczułam ulgę. Wreszcie moje łapy dotknęły czegoś ciepłego. Podniosłam głowę i wypatrzyłam mojego towarzysza. Leżał kilka metrów dalej. Nie ruszał się. Przerażona podbiegłam do niego,złapałam znów za ubranie i zaniosłam do miejsca, gdzie odpoczywała reszta watahy. Szczęście w nieszczęściu, trafiłam od razu na Passera. Ledwo składając słowa w zrozumiały komunikat, poprosiłam go, by splunął gdzieś na ziemię ogniem, żeby mój towarzysz mógł się ogrzać. Smokowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, od razu spełnił moją prośbę. Położyłam Odmieńca przy ognisku. Chodziłam tam i z powrotem, nie wiedząc, co ze sobą teraz zrobić. Wpatrywałam się w Tinga czekając, aż da jakiś znak życia. Bardzo się o niego martwiłam, przecież to Strażnik przystosowany do przebywania w Kanionie Magmy, przyzwyczajony do ognia i gorąca! 
- Wyciągnij z mojego plecaka fiolki - usłyszałam nagle głos Odmieńca.
Wykonałam jego polecenie. Podałam mu cztery fiolki, które od zawsze nosił przy sobie. Po incydencie, w którym Arkan złamał Tingowi rękę uderzeniem ogona, wiedziałam, że ich zawartość ma właściwości lecznicze, lecz działające tylko na Strażnika. Jak on to mówił..? "Dwie uleczają ciało, dwie umysł".
Ting wypił dwa małe łyki z jednej fiolki i zakręcił ją. Jeszcze trochę poleżał przy ogniu, może z pięć minut, po czym podniósł się do pozycji siedzącej. 
- Będziesz żył? - spytał Passer.
- Będę - odparł Odmieniec, po czym zwrócił się do mnie. - Wracamy do tamtej komnaty. Wracamy po Baldora.

<C. D. N.>

Uwagi: brak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz