piątek, 3 maja 2019

Od Lind "Skruszony szmaragd" cz. 1

Wrzesień 2023
Passer zaczął przechylać się w stronę ziemi. Uderzył jeszcze parę razy skrzydłami, przyspieszając. By tradycji stało się zadość, zanucił jakąś pieśń o mieczu i szabli. Szkoda tylko, że była zbyt przesycona archaizmami, bym mogła zrozumieć całą treść. Ting natychmiast się przyłączył do smoka i jak później się okazało, znał tekst lepiej od niego. As kiwał głową do melodii, a za trzecim powtórzeniem refrenu spróbował śpiewać razem z nimi. Wychwyciłam jednak, że wymawiał niektóre słowa inaczej, niż Passer i Ting, więc prawdopodobnie robił to po prostu niepoprawnie. Piosenka była znośna przez pierwsze minuty. Szkoda tylko, że trwała piętnaście razy dłużej. Kiedy moich uszu co chwila dobiegał ten sam, wtórny refren, myślałam, że zaraz będę musiała przeskoczyć na grzbiet innego smoka.
Po chwili nasz przewoźnik złożył skrzydła i zaczął spadać niemalże zupełnie pionowo w dół, jak pikujący sokół. Dotychczas bardzo oddalone lasy, zbliżały się do nas z zawrotną prędkością. Dostrzegłam, że Ting jedną łapą przytrzymywał czaszkę zakrywającą jego pysk, a drugą schwycił szpikulec wyrastający z karku smoka. Leah wyglądała, jakby próbowała ukryć lekki niepokój. Tori złapała się Asgrima, który ze szczenięcym entuzjazmem czerpał radość ze sposobu lotu Passera. Moje nastawienie do zaistniałej sytuacji było dosyć podobne do postawy Asa. Jak zahipnotyzowana patrzyłam na rosnące w oczach drzewa i słuchałam szumu wiatru. Jeszcze nigdy nie leciałam tak szybko. 
Smok zmienił kąt podchodzenia do lądowania odrobinę za późno i zbyt gwałtownie. Nie zdążył wyhamować, przez co uderzył tylnymi łapami o drzewa. W powietrze wystrzeliła masa połamanych gałęzi. Naszego przewoźnika zarzuciło. Kilku pasażerów (w tym i ja) o mało nie spadło z jego grzbietu. Dobrze, że przynajmniej byliśmy już znacznie bliżej ziemi. Passer uderzył jeszcze kilka razy skrzydłami, by już nie przedzierać się przez korony drzew. Teraz trzeba było znaleźć dogodniejsze miejsce, do lądowania; nieco bliżej pozostałych. 
Kiedy wreszcie się zatrzymaliśmy przy krańcu lasu, pierwsza zeskoczyłam na trawę. Nareszcie postój - pomyślałam, rozprostowując zdrętwiałe kończyny. Miałam szczerą nadzieję, że będzie trwał jak najdłużej. Zanosiło się w końcu na deszcz. Największą wadą podróżowania na grzbiecie smoka (wyłączając irytujące przyśpiewki, ale to zdaje się problem obejmujący tylko Passera) było siedzenie cały czas w praktycznie tej samej pozycji. Parę razy próbowałam lecieć obok naszego przewoźnika, ale na takich wysokościach znosił mnie wiatr. Nie mówiąc już o tym, że było mi trudno na dłuższą metę nadążyć za smokami. Także, nie schodziłam ze swojego miejsca zbyt często poza postojami. 
Wkrótce koło mnie stanęli wszyscy moi współpasażerowie, to jest kolejno Torance, Leah, Asgrim, a na końcu nasi towarzysze. Poszliśmy znaleźć Nobilium, ponieważ gdzie był on, tam były i Afy. Od nich dowiemy się, ile czasu mniej więcej spędzimy w tym miejscu. 
***
Zapowiadał się bardzo długi postój. Nie dość, że po raz kolejny nie dopisały warunki pogodowe, to jeszcze kilka koszy było źle zabezpieczonych i ich cenna zawartość rozsypała się podczas lotu gdzieś w obrębie tego lasu. Nie powiedziano nam jednak, co konkretnie zginęło, bo już wyznaczono grupę odpowiedzialną za wyzbieranie tego wszystkiego. Mieli koniecznie zdążyć dzisiaj. Na szczęście my, czyli niezaangażowani w poszukiwania, możemy spędzić ten postój tak, jak każdy inny; na odpoczynku, polowaniu i czymkolwiek tylko zapragniemy. 
Ja wybrałam polowanie, lecz nikt z moich przyjaciół nie chciał dziś się do mnie przyłączyć. No, poza Tingiem, któremu tak naprawdę zależało na obejrzeniu, jak mniej więcej wygląda okolica. Nie byłam pewna, co tym razem będę tropić. Postanowiłam, że pójdę pierwszym śladem zwierzyny łownej, na który trafię. Zaczęłam węszyć i już po kilku minutach znalazłam świeży zapach zająca. Ruszyłam w odpowiednim kierunku, najciszej, jak się dało. Mój posiłek mógł być bardzo blisko. Szczęście, że Ting już sam wiedział, iż w tej sytuacji nie powinien podążać za mną krok w krok i hałasować zawartością swojego plecaka. 
Moim oczom nagle ukazała się para długich uszu, wystająca spośród wyższych roślin. Zatrzymałam się, bo zając ewidentnie coś zauważył. Byłam jeszcze zbyt daleko, by go dosięgnąć, więc trzeba było poczekać, aż o tym zapomni. Po parunastu sekundach szare uszy opadły. Usłyszałam chrupanie wskazujące na to, że gryzoń wrócił do spożywania korzonków i kto wie czego tam jeszcze. Prawie szurając brzuchem po ziemi, podeszłam jeszcze bliżej. Wreszcie wyskoczyłam z ukrycia w stronę szaraka. Gryzoń zdążył jednak uskoczyć spod moich kłów i rzucić się do ucieczki. Nie było to dla mnie nic nowego, więc pobiegłam za nim. Desperacko próbował mnie zgubić, lecz bezskutecznie. Wkrótce dogoniłam zająca i schwyciłam w zęby. Idealny posiłek dla jednej osoby. Byłam bardzo głodna, więc zjadłam całego. Kiedy skończyłam obgryzać ostatnie kości, przyszedł do mnie Ting. 
- I co, jak ci się podoba okolica? - spytałam, ocierając pysk. 
Odmieniec wzruszył ramionami. 
- Jest zwyczajna. Parę drzew, parę kamieni, trochę krzaków i dwa strumienie. 
- A czego się spodziewałeś? - Wstałam i spojrzałam na mojego towarzysza. 
- Wskazówek - mruknął bez entuzjazmu po chwili. 
Wtedy zauważyłam, że trzymał w łapie cyrkon, który mu przyniosłam prawie dwa miesiące temu. Przypomniałam sobie, jak od zakończenia akcji z poszukiwaniem jajek, Ting na każdym przystanku szukał miejsc lub osób, mających związek z tym oszlifowanym kamieniem. Niestety nie napotkaliśmy żadnych inteligentnych stworzeń, ani śladów ich działalności. Tylko lasy, łąki, pola, góry; terytoria zamieszkane tylko przez zwierzynę łowną i potwory. Po tygodniu Odmieniec przestał rozmawiać ze mną o bezowocnych poszukiwaniach, więc odniosłam wrażenie, iż odpuścił. Nadal jednak raz po raz znikał, by wrócić po godzinie, dwóch, czasem na koniec postoju. Nie zwróciłam wówczas na to zachowanie szczególnej uwagi, przecież kiedy mieszkaliśmy na terenach należących do watahy często wędrował nie wiadomo gdzie. Teraz zrozumiałam, że wyciągnęłam błędne wnioski z jego zachowania.
Przez myśl przeszło mi, żeby znów założyć Błękitne Oko i dowiedzieć się, co teraz odczuwa mój towarzysz, lecz odrzuciłam tę myśl. Po chwili milczenia, spytałam, czy mogę mu jakoś pomóc. Odpowiedź była przecząca. 
- To może... Pójdziemy poszukać jakiś owoców? - spytałam. - Wiesz, gdzie będą owoce, tam będą i owady - Chciałam jakoś rozweselić Tinga, odwrócić jego myśli od pytań bez odpowiedzi. 
- Jest to jakiś sposób na zabicie czasu - przyznał. 
Wygląda na to, że sam miał ochotę zająć się czymś innym. W końcu podczas podróży miał kumpli-muzyków, a na ziemi na ogół każdy był pochłonięty swoimi sprawami. Poszłam dalej przed siebie. Odmieniec dogonił mnie. Zaczęłam rozmowę na jakiś niezobowiązujący temat, żeby nie dopuścić do powrotu nieprzyjemniej i odrobinę przygnębiającej ciszy. Trochę pogadaliśmy o ostatnich wydarzeniach w watasze. Ze zmieniającego się tonu Tinga wywnioskowałam, że trochę poprawił mu się humor. 
Wtem dostrzegłam, pomiędzy drzewami coś odbijającego światło. W pierwszej chwili uznałam, że to może być woda, lecz postanowiłam sprawdzić z bliska. Wówczas naszym oczom ukazały się pokruszone bryły lodu, otoczone śniegiem. Nie brakowało pośród nich także paru wyrastających ze skalistego podłoża sopli.
- Czy to znowu... - nie mogłam dokończyć zdania. Zamiast tego podbiegłam do naszego znaleziska i uderzyłam je pazurami. Nie zdołałam go nawet zarysować. Zupełnie, jak przy okazji tych szpikulców znalezionych w, nazwijmy to, Lesie Aratrisa. 
- O co tutaj chodzi?! - rzuciłam, sama nie wiem do kogo. - Jak... - urwałam, widząc, co znajdywało się pośród bloków lodu. 
Było to dziura w ziemi o średnicy półtora metra. Zdawało mi się, że prowadziła, do jakiegoś podziemnego przejścia. Poczułam, że Odmieniec wskoczył na mój grzbiet. Zajrzeliśmy do tunelu. Zakręcał, więc nie byliśmy w stanie dostrzec zbyt wiele. 
- Musimy tam zejść. - oznajmił Ting, trzymając się mocno mojej sierści. 

<C. D. N.>

Uwagi: brak.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz