sobota, 29 czerwca 2019

Od Cess „Wszystko co ludzkie, jest mi obce” cz. 1

Grudzień 2023 r.
Robiło się już naprawdę zimno. Siedziałam w swoim małym pokoju, wyglądając za okno. Pogoda nie była najlepsza, nad Białym Królestwem wisiały gęste chmury, a wiatr szalał. Przeniosłam swój wzrok na wnętrze. Przedmioty, które znajdowały się tu w środku, były mi wcześniej kompletnie nieznane. Nie widziałam wcześniej łóżka, drzwi, czy nawet szafek. Gdy pierwszy raz weszłam do tego pomieszczenia, ogarnęło mnie wielkie zdziwienie oraz zdezorientowanie. Sam widok pionowych ścian i bardzo prostego podłoża zrobił na mnie niemałe wrażenie. Trochę czasu minęło, nim dałam radę przyzwyczaić się do tego. Na zewnątrz było jeszcze gorzej. Byłam przytłoczona tym otoczeniem. Moim zdaniem, w mieście było zbyt dużo osób. Mieszkańcy różnili się od ciebie gatunkami i rasami. Istna mieszanka wszystkiego, co na wielkim świecie zapewne się znajdowało. Mogłam powiedzieć, że przez pierwsze dni ogarniał mnie strach. Z przerażeniem w oczach wychodziłam z zajazdu. Zmieniło się to jednak z czasem. Oswoiłam się z myślą, że zatrzymaliśmy się tam tylko na „chwilę”. Potem miałam wrócić na łono natury, na zupełnie nowych terenach watahy. To pomagało przetrwać mi kolejne dni. Niemiłosiernie długie i tak samo nudne.
Jednak ostatnio coś się zdarzyło i zajęłam czymś swoją uwagę. Była to misja, do której się sama zgłosiłam. Pozwoliło mi to choć na chwile zapomnieć o zmartwieniach, wiążących się z zbyt długim przebywaniu w samotni. Nienawidziłam nic nie robić. Siedzenie w jednym miejscu było dla mnie katorgą i traktowałam to jako najgorsza kara, jaką mogłam dostać. Gorszą od śmierci. Zrobiłam coś miłego oraz fajnego zarazem. Choć byłam wtedy bardzo zdenerwowana, dobrze wspominałam tamten dzień. Szczególnie wieczór, gdzie odrobina szczęścia uśmiechnęła się do mnie. Złapałam Iveqina oraz dostałam zapłatę (której się nawet nie spodziewałam). Był to jednak jeden fajny dzień, który wręcz tonął w morzu dni zwyczajnych, nudnych. Nie mogłam znaleźć tutaj nic dla siebie. Nie przemawiały do mnie te realia. Wszystko kręciło się wokół ludzkich przedmiotów, wynalazków. Wokół tego, czego za nic nie mogłam pojąć. Starałam się, lecz było to dla mnie zbyt dziwne i skomplikowane. Nie na moją małą, rogatą głowę.
Wyszłam z pomieszczenia i ruszyłam korytarzem, przechodząc obok pokojów innych członków watahy. Po drodze natknęłam się na Crane’a. Uśmiechnął się on do mnie przyjaźnie, na co odpowiedziałam tym samym. Już myślałam, że obejdzie się bez czegoś więcej, lecz myliłam się. Zaczął rozmowę, na którą ochoty nie miałam. Nie dzisiaj.
- Witaj Cess, dokąd zmierzasz? - basior był w wyśmienitym humorze. Nie chciałam wyjść na bezduszną i postanowiłam się go nie pozbywać tak szybko. Lepiej było nie zepsuć mu humoru, ze względu na to, że ja go nie miałam.
- W zasadzie to na bardzo długi spacer, jak zresztą codziennie. Nie mam tu zbyt dużo do roboty… - mruknęłam, wykrzywiając się lekko. Po chwili mój pysk wrócił do normalnego wyglądu, z tą zmianą, że starałam się lekko uśmiechać. - A ty, gdzie podążasz?
- Kilka pokoi dalej - podążył wzrokiem na przestrzeń znajdującą się za mną. Trwało to moment, a następnie znów spojrzał na mnie. Zaczęłam się zastanawiać, do kogo chciał pójść, choć nie była to moja sprawa. Niestety nie pamiętałam kto ma tam pokoje, a z zapytania się zrezygnowałam. - Nie za zimno ci będzie?
- Pewnie tak - wzruszyłam ramionami, stwierdzając że nie ma to takiego znaczenia. Zimno, czy nie zimno. Mam futro, raczej dałabym radę przetrwać. Ten komentarz jednak zachowałam dla siebie, nadal chcąc pozostać tą „miłą Cess”. - Nie brakuje ci natury w tym mieście? - zapytałam bezmyślnie, nie myśląc zbytnio o słowach, które powiedziałam. Sama się zaskoczyłam, bo nie miałam przecież w planach zaczynać dłuższej rozmowy. - Znaczy wiesz, lasu i w ogóle.
- W sumie… to tak - spojrzał na mnie trochę przybity. Zaklęłam się w duchu, stwierdzając że swoim głupim pytaniem zepsułam mu już dzień. Skręciło mnie w środku. - W lesie wstajesz rano i wiesz co powinieneś zrobić: iść na patrol, coś upolować... A w tym mieście co można zrobić? Gubić się w kamiennych uliczkach…
- Czyli nie tylko ja tak twierdzę - zdobyłam się na pokrzepiający uśmiech. Nie chciałam go już dłużej zatrzymywać, było to marnowanie jego czasu i cierpliwości. - Dobra, leć do swojej ukochanej! - palnęłam bezmyślnie, a Crane spojrzał się na mnie przerażony. Miał wyjść żart, lecz coś mi się nie udało. Zbladłam, wyklinając się po raz kolejny za moją głupotę. - To taki żarcik… - sama bym sobie nie uwierzyła po tych słowach. Uśmiechnęłam się głupkowato i wyminęłam basiora, kierując się do wyjścia z zajazdu. Jestem idiotką…

Na zewnątrz faktycznie było zimno. Chłód uderzył mnie momentalnie, a ja nie byłam na to przygotowana. Przez moje ciało przebiegły nieprzyjemne dreszcze. Jęknęłam cicho, idąc po zimnym chodniku. Może nie był to taki dobry pomysł, aby wybrać się akurat dziś na spacer. Moja duma jednak, nie pozwoliła mi zawrócić. Zawsze chodziło o moją dumę, bo ona jako jedyna trzymała mnie przy zdrowych zmysłach. Już dawno leżałabym martwa w krzakach, gdybym aż tak bardzo o nią nie dbała. Rodzice nauczyli mnie, jak dbać o własne interesy. Wiele mnie nauczyli, a czy miałabym kiedykolwiek szansę przekazać tą wiedzę dalej? Pewnie nie. Na pewno nie chcąc urazić mojej „wielkiej dumy”, nie zrobię nigdy nic w tym kierunku. Dlaczego taka jestem? - pomyślałam, warcząc wkurzona pod nosem. Na ulicach nikogo nie było. Wszyscy siedzieli w domach, ponieważ zimny wiatr utrudniał nawet poruszanie się. Ja jednak twardo stąpając po ziemi, szłam naprzód i nie oglądałam się za siebie.
Chłód zaczął coraz bardziej mi doskwierać. Powoli przestałam czuć opuszki łap, a zęby uderzały o siebie, w wyniku drżącej szczęki. Nie przeszłam długiej odległości, ledwo kilka ulic. Jeszcze jakiś czas temu, gdy było cieplej, byłam w stanie przejść je w kilka minut. Dziś jednak czas mi się dłużył i dłużył. Już same kończyny uginały mi się pod moim ciężarem. Nie dałabym rady wrócić. W drodze powrotnej padłabym plackiem na środku uliczki. Postanowiłam wejść do pierwszej lepszej karczmy lub piekarni, która mogła być otwarta. Padło na pierwszą opcję, która znajdowała się tuż koło mnie. W środku siedziało dość dużo osób. Nie dostrzegłam wśród nich żadnej znajomej mordy. Niepewnie udałam się w kąt, gdzie usiadłam na ziemi, opierając łeb o ścianę. Było tam o wiele cieplej, niż na zewnątrz. Czułam się o wiele lepiej. Przymknęłam oczy, odchyliłam głowę do tyłu (która nadal miała styczność ze ścianą) i westchnęłam cicho. Miałam w planach posiedzieć tu jakiś czas, aby następnie wrócić do zajazdu.
- Wszystko w porządku? - usłyszałam czyiś głos. Nie miałam ochoty otwierać oczu, więc cały czas będąc w tej pozycji mruknęłam:
- Tak, tak… - Poczułam, jak ten ktoś odchodzi i odetchnęłam z ulgą. Pozostałam w tej pozycji przez dłuższy czas i rozkoszowałam się zapachami oraz ciepłem. Otworzyłam lekko oczy, a światło, które mnie oślepiło, sprawiło że mój błędnik zaczął szaleć. Zakręciło mi się w głowie, następnie straciłam równowagę i poleciałam na podłogę. Stęknęłam cicho, czując ból w plecach. Na szczęście chyba nie było to coś poważnego. Przyćmiło mnie lekko i musiałam odczekać dłuższy moment, zanim powróciłam do racjonalnego myślenia. Gdy obraz wracał do normalności, dostrzegłam zarys sylwetki wilka, która wisiała nade mną. W sekundę moje ciało się spięło, a mnie samą zmroziło.
- Na pewno nic ci nie jest? - znów usłyszałam ten sam głos. Poczułam jak moje wszystkie kości miękną, a język był niezdolny do pracy. Wiedziałam kim on jest. Znaczy… widziałam go już kilka razy. Odebrało mi mowę, więc na jego pytanie pokiwałam twierdząco głową. Był to jednak błąd, ponieważ zaczęła mnie mocniej boleć. Syknęłam, starając się wstać. Nie było to takie łatwe. Karczmarz nadal wlepiał we mnie swe niepewne spojrzenie. - Może wezwać jakąś pomoc?
- Nie, nie trzeba - chrząknęłam cicho, będąc na siebie zła. Czemu jak normalny wilk nie mogłam usiąść przy stole? - Przepraszam za kłopot… Po raz kolejny jak tu wpadam, leżę na podłodze… - ostatnie zdanie powiedziałam szeptem, co sprawiło, że szarooki wilk tego nie dosłyszał. Na moje szczęście. Zajmowałam mu jego cenny czas i było mi z tym źle. - Może pan wrócić do pracy, jakoś dam radę dojść do drzwi.
- Radzę pozostać tu w środku, na zewnątrz coraz zimniej - rzekł, odchodząc ode mnie, upewniwszy się, że stoję prosto na swoich nogach oraz nie wywrócę się. To był dzień złych decyzji…

<C.D.N.>

Uwagi: Wydawało mi się, że Cess mieszkała nad karczmą wraz z innymi wilkami z watahy, a tutaj musi przejść kilka uliczek, by do niej trafić. Nie mam pewności, która z nas się w tym momencie pomyliła, lecz chyba wypadało o tym wspomnieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz