sobota, 29 czerwca 2019

Od Leah "Koniec koszmarów" cz. 2 (CD. Lind)

Listopad 2023 r.
Tak naprawdę nigdy nie miałam do czynienia z Tantibusami. Raz czy dwa jakiegoś widziałam, ale nigdy, albo przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo, żaden z nich nie przesiadywał w mojej jaskini. Chyba nie byłam dla nich zbyt interesująca, bardzo rzadko miewałam realistyczne (jeśli w ogóle) koszmary.
To może być intrygujące doświadczenie.
- Może ktoś coś widział? – zasugerowałam towarzyszom. – Zapytajmy.
- Dobra myśl – podchwyciła Lind.
Podeszłam do losowego przechodnia, starszej, błękitnej hybrydy lisicy z jakimś uskrzydlonym gadem. Nim zdążyłam się odezwać, zbyła mnie machnięciem łapy i oddaliła się, mamrocząc coś o nieznośnej młodzieży. Nieco zmieszana, odprowadziłam ją wzrokiem, aż do momentu, gdy zniknęła za rogiem białego budynku sklepu wielobranżowego. Spróbowałam znowu. Tym razem udało mi się zatrzymać czarnego basiora z zielonymi wstawkami w okolicach grzbietu i łap.
- Przepraszam pana, możemy zająć chwilę?
Spojrzał na mnie wzrokiem przeznaczonym dla roznosicieli ulotek i pyskujących szczeniąt.
- Czy ktoś widział, dokąd uciekają Tantibusy, kiedy wstaje słońce? – dołączyła się Lind.
Basior przeanalizował jej wypowiedź i chyba doszedł do wniosku, że jednak nie roznosimy żadnych broszur. Zastanowił się chwilę.
- To te wiecznie wyszczerzone, cieniste potwory, nie dające spać mi i moim sąsiadom od dobrego tygodnia?
- Dokładnie te. – przytaknęła moja przyjaciółka.
W oczach wilka błysnęło zrozumienie.
- Nareszcie ktoś się tym zajął – westchnął z ulgą. – Nigdy nie widziałem gdzie to paskudztwo ucieka, ale Aivir twierdzi, że widziała jak dwa znikają w pustym sklepie naprzeciwko jej straganu. To dwa skrzyżowania stąd, o tam – wskazał łapą kierunek.
- Dziękujemy, na pewno to sprawdzimy – uśmiechnęłam się.
Basior oddalił się, a my ruszyliśmy w stronę wskazanego miejsca.
- Ciekawe ile ich tam siedzi... - zastanawiała się na głos Lind. – Ciekawe czy wszystkie.
- Oby jak najwięcej – Arkan odwrócił głowę i fuknął na wyszczerzonego w złośliwym uśmiechu nastolatka, pewnie wilkołaka albo kotołaka w ludzkiej formie.
- Nie wiem czy poradzilibyśmy sobie ze wszystkimi naraz – mruknęłam. – A ile ich tak właściwie miało być? Podali jakąś przybliżoną liczbę na tym ogłoszeniu?
Ting wyciągnął afisz z torby Lind i przejrzał go szybko.
- Piszą coś o skargach od ponad dwustu obywateli – powiedział Odmieniec.
- To dużo, tak? – spytałam dla pewności.
- Dwa razy więcej niż cała wasza wataha.
- Hm, ale raczej jeden Tantibus nie spędza całej nocy w jednym domu – zauważyła Lind.
- No, raczej nie – przytaknął Ting.
Dotarliśmy na miejsce. Ulica była wąska, wykładana jasną kostką brukową. Wzdłuż niej tłoczyły się małe kramy, gdzieniegdzie widać było też niewielkie sklepy spożywcze, ale większa część budynków była upstrzona domowymi oknami, podobnymi do tych, które przeważały w Mieście. Wszystko zachowane we wszechobecnych bielach. Nie denerwuje ich to?
- Sporo tu tych straganów – obrzuciłam wzrokiem stoiska. – Widzicie gdzieś ten sklep?
Ting zeskoczył z grzbietu Lind i podszedł do ściany jednego z budynków. Na pierwszy rzut oka nie wyróżniał się niczym specjalnym, dopiero po dokładniejszych oględzinach widoczne stawały się liczne szczeliny w ścianie i łuszcząca się farba, na co Odmieniec zwrócił naszą uwagę. Obrzuciłam budynek szybkim spojrzeniem i profilaktycznie zaczęłam rozglądać się za jakimś wejściem do środka.
- Nie wiem jak wy, ale ja nie czuję tu tych paskud – parsknął mój towarzysz.
- Może ślad się już zatarł po całym dniu? – zasugerowałam, na co Arkan odburknął coś niezrozumiale.
- Prawdziwe pytanie brzmi, czy wszyscy z nas się tędy przecisną – powiedział Ting.
- Nie – mruknął wyvern.
- Na pewno tam są – Lind zajrzała przez dziurę w murze.
Podeszłam trochę bliżej. Szczelina była zdecydowanie za mała dla mnie czy Lind, o Arkanie nie wspominając, i chyba nawet Ting mógłby nie dać rady tędy przejść. Rozejrzałam się; budynek przylegał do sąsiadujących murowańców, a z tej strony nie było żadnego innego wyłomu w ścianie. Dla pewności sprawdziłam jeszcze drzwi frontowe. Uniosłam się na tylnych łapach i pchnęłam je przednimi. Zgrzytnęło w odrzwiach, przejście uchyliło się kawałek, a potem coś je zatrzymało. Pchnęłam mocniej, ale nic to nie dało. Drzwi były otwarte, ale coś blokowało je od drugiej strony.
- A może w dachu znajdzie się jakaś większa dziura? – podsunęła Lind.
- Sprawdźmy – odparłam.
Wadera jako pierwsza przywołała skrzydła wiatru i razem z Tingiem wylądowała na dachu kamienicy. Również skumulowałam wokół siebie moc powietrza i oderwałam się od ziemi. Największy problem miał mój towarzysz. Wzniesienie się do lotu z płaskiego terenu, dodatkowo w otoczeniu ulicznego tłumku, który, jakby nie patrzeć, łatwo uszkodzić bądź wystraszyć przy takich a nie innych rozmiarach, na pewno nie mogło być łatwe. Ale ostatecznie jakoś sobie poradził. Dach lekko uginał się pod naszym ciężarem, kilkoro przechodniów podniosło wzrok i przypatrywało nam się z różnymi emocjami wymalowanymi na twarzach i pyskach. Zdecydowanie niecodzienny widok – dwa wilki, Odmieniec z czaszko podobnym hełmem na głowie i mały, biały smok na dachu jakiegoś starego sklepu.
Rozejrzałam się po okolicy. Z tej perspektywy miasto wyglądało jakoś ciekawiej. Kątem oka dostrzegłam ruch. Spojrzałam w tamtą stronę, a moim oczom ukazała się wyłaniająca się z ubytku w dachówkach, ciemna postać, wyglądająca jak jakaś karykaturalna hybryda wilka z małpą. Lekko przymrużone, czerwone ślepia mierzyły spojrzeniem naszą czwórkę. Odruchowo przybrałam pozycję obronną i to chyba był mój błąd, bo stworzenie szybko zwróciło na mnie uwagę. Lind dostrzegła Tantibusa dosłownie chwilę później i natychmiast rzuciła się w jego stronę, ale ten zdołał umknąć w mrok trzewi budynku. 
- Duża ta dziura? – spytałam, przesuwając się w kierunku szczeliny.
Arkan odwrócił głowę w naszym kierunku z niezmiennie neutralnym wyrazem pyska.
- Zwiało – stwierdził błyskotliwie.
Chodziło mu o tego jednego osobnika czy może całą zgraję? Miałam nadzieję, że o to pierwsze, bo jakoś nie widziało mi się szukać koszmarożernych po całym mieście.
- Tantibusy jakoś komunikują się między sobą? – spytała Lind.
- Pierzasta, ktoś z obecnych wygląda ci na znawcę? – prychnął Ting. – Zamiast pytać lepiej złaź tam do budynku na rekonesans.
Z niezbyt szczęśliwym pomrukiem wadera zaczęła przeciskać się przez szczelinę. Jeszcze raz przebiegłam wzrokiem po dachu, w poszukiwaniu większych luk, ale wyglądało na to, że ta była jedyna (pomijając pojedyncze, ułamane dachówki). Arkan węszył przez chwilę, ale bardziej od niechcenia, niż by odszukać cieniste stwory. Przez chmarę miastowych woni nie przebijało się wiele konkretnych zapachów.
Ting dołączył do Lind, od której jak na razie nie było żadnych wieści, po chwili również zeskoczyłam. Arkan mógł co najwyżej zajrzeć do środka i to właśnie zrobił. Dookoła panowała nieprzenikniona ciemność, którą rozpraszało tylko światło padające ze świetlika z przypadku i delikatna aura emanująca z mojego futra. Pomieszczenie wyglądało jak składzik na poddaszu. Podchodząc bliżej ścian byłam w stanie dostrzec zakryte brezentem meble i kilka pudeł.
Starałam się stąpać jak najciszej, prawie na ślepo szukając zejścia na dół. W pewnym momencie trafiłam na drabinę. Machnęłam łapą na Tinga i węszącą w skupieniu Lind, a po chwili namysłu zmieniłam formę na ludzką. I tak powoli czułam się nieswojo, chodząc na czterech łapach.

<Lind?>

Uwagi: brak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz