środa, 1 lipca 2020

Od Lind „Los zawsze daje szansę” cz. 13


Luty 2025
Wyszłam na zewnątrz. Musiałam przymknąć oczy, by nie trafiały do nich płatki śniegu. Ruszyłam naprzód; oddaliłam się od słabego światła rozstawionych w domu latarni. Moje łapy tonęły w białym puchu. W uszach rozbrzmiewało mi kołatanie własnego serca. Zupełnie, jakby było ono głośniejsze, niż szalejący dzisiejszej nocy wicher.
Przypomniałam sobie, że tą drogą można trafić do nory Jen i Rey'a. Ale teraz ich tam nie ma. Gdybym skręciła w lewo, doszłabym do jaskini Starego Juana i Haslaye. Ale teraz ich tam nie ma.
Za mną stoi budynek, w którym się wychowałam. Teraz nikt już na mnie tam nie czeka.
Zatrzymałam się i zaczęłam płakać. Nie potrafiłam dłużej powstrzymywać emocji. Odgłos mojego łkania niknął gdzieś pośród wycia wiatru.
– Pierzasta! – krzyknął Ting. 
Odmieniec podążał moim śladem. Z każdym kolejnym susem powarkiwał; nie znosił dotyku śniegu. Kiedy do mnie dotarł, zawiesiłam wzrok na jego sylwetce. Nie potrafiłam wyczytać z niej nic, poza faktem, że Tingowi było zimno. Nie mogłam też szukać podpowiedzi na mordzie odmieńca; zasłaniał ją ten czaszko-hełm. Wytarłam pyszczek i ruszyłam dalej przed siebie. Strażnik pobiegł za mną.
– W-wracajm-my na p-plażę... – wydusił.
Znów przystanęłam. Spojrzałam na swojego towarzysza. Drżał i szczękał zębami. Zrobiło mi się go trochę szkoda, ale po chwili uznałam jego postępowanie za zwykłą głupotę. Po co w ogóle wychodził za mną, skoro wiedział, że źle znosi zimno?
– Rozpal sobie ogień.
– W-wieje... w-wiatr – wymamrotał odmieniec.
Użyłam energii żywiołu, by utworzyć kopułę chroniącą nas przed wichrem i gęsto sypiącym śniegiem. Tingowi pozwoliło to rozpalić ogień, a mnie wreszcie otworzyć szerzej oczy. Wtedy poczułam, że ślady po moich łzach zaczęły zamarzać.
Jeszcze raz omiotłam wzrokiem okolicę. Nie czułam się tu bezpiecznie; nie byłam już u siebie. Ale co mam teraz zrobić? Wrócić do watahy? Żyć dalej pośród wilków, których większości nawet nie znam? Pośród przyjaciół, którzy mają już własne rodziny i własne sprawy?
Co mnie czeka po powrocie? Odliczanie dni do... nadejścia Freeze'a?
Skuliłam się i nakryłam głowę łapami. Tak bardzo nie chciałam, by doszło do naszego ponownego spotkania. A miałam się kiedyś za waderę odważną i twardą. Teraz widać, że po prostu nigdy nie rozumiałam zagrożenia.
Nagle poczułam na grzbiecie ciepło ognia. Podniosłam wzrok. Stał nade mną Ting; trzymał w łapie "pochodnię" utworzoną ze swojej broni. Spoglądał w moją stronę zza pozbawionego wyrazu czaszko-hełmu. Ogarnęła mnie wściekłość. Miałam dość tego widoku. Zapragnęłam chociaż raz dowiedzieć się, co naprawdę ukazuje pysk Strażnika; wiedzieć na pewno, czy faktycznie jest nieczułym potworem.
Wyciągnęłam łapy w stronę maski Tinga, ale on zdołał odskoczyć. Warknęłam głośno.
– Zdejmij tę czaszkę, hełm, cokolwiek to jest! – krzyknęłam. Po moim pysku znów zaczęły spływać piekące łzy – Zdejmij go, jako Właścicielka Wichury rozkazuję ci to!
– N-nie mogę, Pierzasta! Nieważne, jak mi to rozkażesz!
– Czemu? Kto ci zabrania?! – Uderzyłam łapami w ziemię.
– Są zasady których nie mogę z-złamać! - rzucił Ting.
– Dlaczego niby? Co się stanie, jeśli je złamiesz?!
Odmieniec milczał.
– Co się stanie?! - powtórzyłam załamującym się głosem.
– Ja... Nie wiem.
Zaczęłam znów płakać. Zasady... zasady... Zasady dyktują wszystko. Zasady usprawiedliwiają wszystko. Nie on podejmuje decyzję; robią to za niego zasady.
Zakrztusiłam się własnymi łzami. Ting spróbował podtopić śnieg dookoła i przysiadł naprzeciwko mnie.
– Wracajmy, Pierzasta. W-wracajmy do domu.
Pociągnęłam nosem i przetarłam pysk łapą. Odwróciłam głowę w stronę budynku, z którego wyszliśmy. Pośród zawiei i ciemności nocy jawił się jako kilka rozmazanych plam światła.
Ja nie mam już domu. Może nigdy nie miałam.
Wataha też nie jest moim domem; ja nigdy nie planowałam dołączyć do watahy. Przecież trafiłam tam przypadkiem. Pełnię w niej jakieś funkcje, ale częściej czuję się tylko obserwatorem jej historii... A jeśli gdzieś tam jest też moja własna opowieść, martwię się, że będzie tak samo, jak z Wichurą; że na końcu długiej, żmudnej drogi nie ma satysfakcjonującego zakończenia. Martwię się, że po prostu pewnego dnia autor napisze ostatnie zdanie.
I to będzie koniec. 

Uwagi: brak.

Zdobyto: 8 czerwonych⎹ 15 pomarańczowych⎹ 5 zielonych⎹ 29 niebieskich⎹ 20 granatowych⎹ 24 fioletowych⎹ 2 różowych odłamków


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz