sobota, 31 sierpnia 2019

Od Torance "Ból jest taki zabawny"

Lipiec 2024
Zabłądziłam. Wiedziałam to od momentu, kiedy zabrakło porozstawianych w równych odstępach latarni. Ciemną ulicę z dwóch stron ograniczały wysokie ściany budynków. Gdzieś w oddali tliło się niewielkie światełko i to ono skusiło mnie, żebym szła dalej. Byłam ciekawa tego, co znajdę na końcu tej drogi.
Płomień co jakiś czas znikał. Nieregularny czas światła i ciemności. Marszczyłam brwi, zastanawiając się nad tym. W końcu zbliżyłam się na tyle, by zauważyć, że to wilki kłębiły się wokół ognia niczym ćmy. Już z oddali wyczuwałam wielkie podekscytowanie, satysfakcję i... strach.
Podeszłam jeszcze bliżej i przepchałam się między nimi.
Zapach krwi uderzył w moje nozdrza. W centrum koła, które stworzyły wilki, stała jakaś wadera. Obok niej, na brudnej ziemi leżał basior. Ciemnoczerwona krew spływała z jego piersi. Patrzyłam na tę scenę jak zahipnotyzowana.
Tłum rozpoczął odliczanie. Kiedy dotarł do pięciu, a basior nadal nie wstał, oczywistym się stało, że przegrał w tej walce.
Przez myśl przeszło mi, jakby skończyła się moja własna bójka. Od czasów szkolnych nie walczyłam. Nigdy też nie robiłam tego dla pieniędzy. Ciekawość kotłowała się pod moją skórą. Mięśnie paliły gotowe do walki.
Wojownicy zeszli ze środka i wmieszali się w tłum. Ich miejsce zajął dość stary samiec o siwej sierści.
- Czy ktoś jeszcze chciałby się zmierzyć? - spytał.
Do basiora podszedł jakiś wilk. Złota sierść zalśniła w ognistym świetle. Nie musiał nic mówić. Oczywistym było, że to on chciał walczyć.
Zawahałam się. Samiec był ode mnie znacznie większy i zapewne silniejszy. Czy powinnam zaryzykować?
Ktoś zaczął przepychać się w stronę środka. Podjęłam szybką decyzję i podeszłam do wilków. Ci od razu zmierzyli mnie spojrzeniem. Odwdzięczyłam się tym samym. Oceniałam mojego przeciwnika, szukając ewentualnych słabych stron.
Momentalnie rozpoczęły się zakłady. 
- Posiadacie medaliony lub eliksiry wspomagające w walce?
Pokręciłam łbem.
- Nie - powiedział basior. Miał wysoki głos, całkiem niepasujący do jego sylwetki.
- Dobrze.
Prowadzący odsunął się od nas.
- Zaczynacie, kiedy doliczę do dziesięciu - powiedział - Uwaga, zaczynam. Jeden, dwa, trzy...
Głęboki oddech. Czy ja naprawdę za moment wezmę udział w ulicznej walce? 
- Cztery, pięć, sześć...
Czy mogłabym się teraz wycofać? Nie chcę walczyć. Nie chcę czuć bólu. Nie chcę przegrać.
- Siedem, osiem, dziewięć...
Uspokój się, Tor. Będzie dobrze. Dasz radę.
- Dziesięć!
Wysłałam w swoją stronę iskrę magii. Dodałam sobie pewności siebie, izolując całe przerażenie, które kłębiło się w moim podbrzuszu i wywoływało mdłości. Będzie dobrze.
Krążyłam wokół mojego przeciwnika. Co jakiś czas któreś z nas podbiegało do drugiego i próbowało zaatakować. Nadaremnie. Uniki były idealne. Zarówno moje, jak i jego.
Widownia zachęcała nas wiwatowaniem. Basior był dla nich Złotym, a ja Rudą. Proste nazewnictwo od koloru futra. Nie dało się nas pomylić.
Wysłałam w jego stronę pierwsze uczucie, które przyszło mi do głowy. Nie było zbyt wyrafinowane, ale rozbawienie miałam opanowane do perfekcji. Kiedy byłam szczeniakiem, wywoływałam je dość często.
Samiec uśmiechnął się delikatnie. Czekałam na gromki wybuch śmiechu, który wybiłby go z rytmu. I otrzymałam go. Tylko nie u tej osoby, co chciałam.
Śmiech wydobył się z mojego gardła, a w oczach momentalnie pojawiły się łzy rozbawienia. Zaklęcie musiało odbić się od niego rykoszetem i trafić we mnie. 
Basior skorzystał z okazji. Poczułam jak jego łapy przygwożdżają mnie do ziemi. Zaśmiałam się głośniej.
Och, ta sytuacja jest taka zabawna! 
Zęby wbiły się w moje ciało.
Nie. Chwila. Wcale nie jest.
Momentalnie otrzeźwiałam. Spróbowałam wyswobodzić się spod jego łap, jednak samiec trzymał mnie mocno.
Przerażenie. Zęby wbijające się mocniej w różne części mojej szyi. Piekący ból. Powolne odliczanie widowni.
Spróbowałam wysłać w stronę przeciwnika falę mrożącego krew w żyłach lęku. Nie minęła chwila, a już z mojego gardła wydobył się wrzask.
- Nie ze mną te numery, skarbie - mruknął samiec.
Zdałam sobie sprawę, że miał żywioł pokrewny mojemu. Może umysłu, może dosłownie uczuć. Odesłanie ataku nie było trudne, a przy tym zabójczo skuteczne. Nie miałam szans. Nie po moim głupim ruchu. 
Znieruchomiałam. Poczucie porażki zwiększało się z każdym kolejnym słowem tłumu.
- Pięć.
Wilk się odsunął. To koniec. Przegrałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz