piątek, 19 kwietnia 2019

Od Joela "Niebieski agrest"

Lipiec 2023 r.
Tego dnia strasznie się nudziłem. Dwu lub trzydniowy postój. Brzmi nieźle, co nie? Tylko na pozór. Większość watahy zajmowała się czymś... Sam nie wiedziałem czym. Nudziłem się i jednocześnie nic nie chciało mi się robić. Dziwne uczucie, ale chyba tak właśnie działała na mnie ta podróż. Oduczyłem się pracować i teraz niezły ze mnie leń. Z Yuki zresztą było nie lepiej, z tym, że ona przynajmniej miała dla tego uzasadnienie. Jej brzuch rósł w zastraszającym tempie. Teraz gdy sobie drzemała leżałem i po prostu obserwowałem leniwe ruchy, które wykonywały aż trzy ktosie pod jego skórą. Umiałem sobie wyobrazić ich przewracanie z boku na bok, przebieranie łapkami... Za nastolatka nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić, aby zaszła ze mną w ciążę wilczyca. Brzmiało to jak ostra zoofilia. Z tym, że wtedy jeszcze nie wiedziałem, że jestem wilkołakiem. Sytuacja zaszła taka jaka jest, a moją partnerką została magiczna wilczyca i czekamy na stado szczeniąt. Brzmiało jak z bajki.
Ostatecznie sam o mały włos nie usnąłem, więc aby się czymś zająć i nieco rozbudzić, postanowiłem udać się na zbieranie jakichś owoców leśnych. Z tego co słyszałem, było tutaj dość sporo krzewów poziomek i jeżyn. Jakaś znudzona leżeniem wadera uplotła z gałęzi koszyczek, a gdy zapytałem ją, czy mogę go pożyczyć, od razu się zgodziła. Powiedziała nawet, że mogę go sobie wziąć w zamian za garść poziomek. To nie brzmiało jak coś trudnego, więc zgodziłem się na taki układ. Przynajmniej miałem coś, do czego mogłem na spokojnie gromadzić swoje zbiory.
Niestety wilki, które mnie przekonywały o bogactwie krzaków owoców leśnych nieco mnie oszukały lub same najpierw je ogołociły z owoców. Nie byłem zbyt zadowolony z tego powodu, ale dalej dzielnie zmierzałem przez las, z nadzieją, że trafię w miejsce, w którym nikogo jeszcze nie było i uzbieram przynajmniej tę garść poziomek. Bądź dwie lub trzy, żeby starczyło jeszcze dla mnie i Yuki.
Jednak im dalej zmierzałem, tym bardziej czułem, że to bez sensu i szukam czegoś, czego nie ma. Zatrzymałem się dopiero przy jakiejś wartkiej rzece i przeszło mi przez myśl, że nie powinienem się aż tak oddalać od stada. Warknąłem pod nosem kilka nieprzyjemnych słów, przykucnąłem z zamiarem napicia się wody, ale wtedy przypomniałem sobie, że nie mieliśmy tego robić, bo zbieracze jakoś ją filtrowali, zanim nam podali. Z tym gorszym humorem wyciągnąłem rękę ze strumyka i otrzepałem ją.
To właśnie wtedy w odbiciu tafli wody zobaczyłem jakiś znajomy krzew. Z nową nadzieją skierowałem w tamtym kierunku głowę. To mi przypominało jakiś owoc, ale nie byłem pewien jaki. Krzaczek niczym malin, lecz z jakimiś niebieskimi kuleczkami. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, co to mogło być. Agrest! Co prawda niebieski, ale to zawsze mogło oznaczać jakąś odmianę, której nie znałem. Zadowolony zacząłem zbierać kuleczki do wiklinowego koszyka. Było ich więcej, niż mógłby się spodziewać. To skutecznie poprawiło mi nastrój. Może ta wadera woli agrest od poziomek?
Odgarniając kolejne listki zobaczyłem coś kolorowego w trawie. Tuż pod główną gałęzią krzewu agrestu. Zbliżyłem się, marszcząc brwi, a gdy upewniłem się, że znalezisko się nie rusza, postanowiłem do tego sięgnąć. Jak się okazało były to jaja. Wielkości kurzych, ale wymalowane w wymyślne kwiaty. Hibiskusy? Tak mi się wydawało. Do drugiej ręki wziąłem drugie z jaj i także się mu przyjrzałem. Na nim były prawdopodobnie stokrotki. Powinienem to odłożyć, czy może zabrać ze sobą? Nie wydawało mi się, aby kury mieszkały w lesie. Szczególnie takie, które znosiły jaja w hibiskusy i stokrotki.
Już miałem się podnieść z ziemi, kiedy zobaczyłem kątem oka jakąś sylwetkę. Z przerażenia omal nie wpadłem do rzeki. Dopiero łapiąc równowagę zorientowałem się, że to członek naszej watahy... Ale i tak miałem buty zalane wodą.
- Zebrałeś niebieski agrest. Nie zamierzasz go chyba jeść, prawda? - zapytał spokojnie Kai, który zaskoczył mnie jeszcze chwilę temu. Na moje policzki wstąpił rumieniec. Głupio mi było się przyznać, że taki właśnie miałem zamiar. Chyba nawet nie musiałem nic mówić, bo westchnął rozczarowany.
- Jest trujący. Dobrze, że na siebie trafiliśmy, bo inaczej osierociłbyś stadko szczeniąt.
Przełknąłem ślinę i pokiwałem głową. Wtedy jego wzrok powędrował ku dwóm nadal trzymanym przeze mnie jajom.
- Zbierasz? - zapytał.
- Co...? - spojrzałem na nie nieco zdezorientowany - Nie. A ty?
- Tak.
Nie wiedząc co z nimi zrobić, po prostu je do niego przysunąłem z nadzieją, że weźmie je w pysk czy coś... Wtedy coś mignęło, a ja miałem uczucie, że niemal mnie nie skróciło o głowę. Skończyłem z nieźle wytrzeszczonymi z szoku oczami. Jajka zniknęły.
- Dziękuję - odpowiedział grzecznie i zerknął pod krzaczek. Wtedy znowu strzeliły jasne snopy światła, a Kai się wygrzebał spod liści. Najwyraźniej to kontrolował...
- Ty chyba robisz jakieś tam czary mary... - Mruknąłem - Jeśli przyda ci się na coś ten agrest to możesz go wziąć.
Uśmiechnął się szeroko.
- Dobrze. Dziękuję raz jeszcze. Na pewno się przyda.
Tym razem się przygotowałem i zamknąłem oczy, aby nie zostać oślepionym. Gdy je otworzyłem tego przeklętego agrestu już nie było.

Wygrana: 4 jaja

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz