niedziela, 30 czerwca 2019

Od Joela "Ujarzmić maluchy" cz. 1

Luty 2024 r.
Yuki chciała zrobić sobie trochę wolnego od szczeniąt, więc postanowiła mi je podrzucić i nakazać zajęcie się nimi aż do wieczora. Zatrzasnęła za nami drzwi od wynajmowanego przez nas pokoju. Zostaliśmy sami, wpatrując się w siebie na korytarzu pogrążonym w półmroku. Ja, duży tatuś, i chłopcy - malutkie szczenięta. Nadal było mi trochę głupio się nimi zajmować... Będąc w formie ludzkiej wyglądałem jak właściciel ze swoimi pupilami na spacerze, niż z synami. Straszne uczucie. Miałem nadzieję, że szybko nauczą się zmieniać...
- To co... dzisiaj mamy dad's day? - zapytałem z krzywym uśmiechem. Maluchy już wiedziały co to znaczy. Zaczęły podskakiwać ze szczęścia.
- Cieszy mnie, ze jesteście w dobrych nastrojach - stwierdziłem i zacząłem schodzić po schodach. Co chwilę odwracałem się do nich, sprawdzając, czy sobie radzą. Zdarzyło się, że po prostu się z nich ześlizgiwali. Mieli za krótkie łapki...
Teraz przepychali się i popiskiwali. Zwykle w ostatniej chwili łapali równowagę. Exan wysuwał się na prowadzenie, co Theo skwitował niezadowolonym skomleniem. Morti niemal na początku odpuścił wyścigi, po prostu próbując celować łapkami w stopnie.
Musiałem dać znak innym zamieszkującym tymczasowo karczmę, aby przez chwilę nie wchodzili na górę, bo musiałem sprowadzić dzieciaki. Wszystkie samice oczywiście były oczarowane, ale samce w większości byli ciut zniecierpliwieni. Nie przejąłem się tym. Kiedy tylko Morti skończył swoją podróż i stanął dumnie na samym dole, powoli skierowałem się do drzwi. Znaczy to dla mnie było powoli, ale szczeniaki i tak musiały biegać...
- Wiecie - zacząłem, kiedy staliśmy już na dworze - Chciałbym mieć do każdego z was puszorek i smycz.
Popatrzyli na mnie z przerażeniem, więc uśmiechnąłem się pocieszająco.
- Spokojnie, to nic złego. Po prostu ciągle rozbiegacie się we wszystkie strony, a ja nie chcę was zgubić. Jakby ktoś próbował was porwać, to by mu się nie udało, bo bym od razu to poczuł. Całkiem niezły pomysł, nie uważacie?
Wymienili się spojrzeniami. To Exan, który zgrywał zawsze tego najmądrzejszego, pokiwał jako pierwszy główką. Reszta po prostu powtórzyła.
- Więc cieszy mnie, że się ze mną zgadzacie... W sumie może pójdziemy do krawca? Podobno jest tutaj jakiś.
Exan bez namysłu znowu pokiwał głową, więc reszta również. Zaśmiałem się krótko.
- No to idziemy... Będziecie bezpieczni, a ja przestanę się o was bać.
Znowu pokiwali główkami. Ruszyłem sprężystym krokiem w prawo, czyli w kierunku centrum Białego Miasta. To właśnie tam znajdowałem zawsze podobne zakłady, jak wcześniej wspomniany krawiec... Właściwie to całkiem podobało mi się w Białym Królestwie. Co prawda na dłuższą metę robiło się męczące i wręcz odrzucające, ale przypominało mi moje miejskie życie, nim wyrwałem się do dziczy. Brakowało mi tego.
- A zjemy coś? - zapytał nagle Theo.
- Właśnie! - dorzucił Morti. Zaśmiałem się.
- Przecież jest dopiero rano... co się wam tak spieszy?
Nie wyglądali na usatysfakcjonowanych taką odpowiedzią.
- Może po południu - dorzuciłem - Na jakieś ciasteczko, czy coś.
Wtedy zaczęli zgodnie merdać ogonkami i szli nieco żwawiej, prześcigając się od czasu do czasu. Nawet Exan.

Trochę czasu minęło, zanim dotarliśmy na miejsce. Trochę, to znaczy wystarczająco dużo, aby Morti, Theo i Exan zaczęli marudzić, że to za daleko na ich krótkie łapki. Kiedy tylko weszliśmy do środka, sapnęli z ulgą i usadowili się gdzieś pod ścianą. To Yuki ich nauczyła, że muszą się zachowywać w takich miejscach grzecznie i spokojnie... a najlepiej w ogóle nie mówić nic prócz "dzień dobry" oraz "do widzenia".
- Dzień dobry - zacząłem. Jaszczuropodobny obrócił się w moją stronę, akurat trzymając w szczupłych palcach miarę. Jakiś klient cierpliwie pozował mu przed lustrem. Wyglądał jak jakiś przerośnięty borsuk...
- W czym mogę pomóc?
- Chciałbym kupić puszorek dla mnie i moich synów. Ze smyczą, aby dało się ją odpiąć. Najlepiej kilka długości... Powiedzmy, że pięć metrów i trzy. Dałoby się zrobić?
Zastanowił się, pobieżnie zerknął na mnie i maluchy siedzące kilka metrów za mną. Po cichutkich chichotach wywnioskowałem, że już zaczęli się przepychać.
- Tak. Sądzę, że tak - podsumował.
- Ile to by kosztowało...?
Zamyślił się, zerknął w jakieś notatki leżące na stoliku obok, po czym zawyrokował:
- Dziesięć Bellos. Mogą panowie przyjść na mierzenie za około piętnaście minut.
Uśmiechnąłem się zadowolony. Mimo że był to dość duży wydatek, to niezaprzeczalnie przydatny. Obróciłem się do szczeniaków. Wtedy uspokoiły się i udawały, że jeszcze chwilę temu się nie przepychały.
- Idziemy gdzieś, czy chcecie tutaj poczekać, aż pan skończy?
- Na ciasteczka! - rzucił Theo.
- Tak, ciasteczka, ciasteczka! - dorzucił Morti. Exan tylko zaczął merdać ogonem. Westchnąłem.
- No dobrze, już dobrze... Rozejrzymy się, co jest w pobliżu.
Wyglądali na uradowanych. Zdecydowanie bycie rodzicem składało się z niemal samych wydatków...

<C.D.N.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz