niedziela, 30 czerwca 2019

Od Mortimera "Ciocia Lind i ciocia Leah, a Tinga nie lubię" cz. 1

Luty 2024 r.
Znalazłem sobie kolegów, którzy jednocześnie nie byli moimi braćmi. Nareszcie. Mieszkali w kamienicy naprzeciwko naszej karczmy, więc nie mieliśmy do siebie wcale aż tak daleko. Ostatnio pomogli mi przeskoczyć przez płot, aby dostać się na ich podwórko i razem pograć w piłkę. Co prawda to oni kopali, a ja tylko za nimi biegałem, krzycząc "podaj, podaj", co niezmiernie ich bawiło, ale i tak uważam, że było fajnie. Wróciłem przez dziurę pod płotem z drugiej strony, którą mi wtedy pokazali. Trochę się zgubiłem na ulicy i płakałem, ale mama mnie na szczęście znalazła i znowu było dobrze. Nawet jeśli była na mnie zła, że nic jej nie powiedziałem o tym, gdzie się wybieram. Przeprosiłem i postanowiłem, że już zawsze będę ją ostrzegać.
Tylko że to było... kilka dni temu. Umówiliśmy się, że następnym razem spotkamy się rano na rynku, ale nie przyszli. Zeszło mi trochę na czekanie, nim zrezygnowałem i zawróciłem. Wtedy trafiłem na nich po drodze, więc umówiliśmy się po raz kolejny, bo wówczas już nie mieli czasu na zabawę.  Było za późno.
Tego dnia również przyszedłem bardzo wcześnie rano, ale... teraz słońce było już bardzo wysoko na niebie, a ja nieźle zmarzłem. Wciąż ich nie było. Nadal miałem cichą nadzieję, że zaraz się pojawią i się pobawimy, bo przecież tak robią koledzy, prawda? A oni byli moimi nowymi przyjaciółmi. Nawet jeśli byli o około rok starsi i znacznie wyżsi.
Niespodziewanie ktoś się do mnie odezwał, kto z całą pewnością nie był żadnym z nich:
- O, dzień dobry Morti. Co robisz sam w mieście?
Już podniosłem się, aby uciekać, ale zdążyłem zerknąć, kto to taki. Za chwilę rozpoznałem pysk białej wadery. Byliśmy razem w watasze i mój tata ją lubił. Czasem jedli razem obiady i rozmawiali. Mama wtedy z reguły się nie odzywała. Chyba lubiła rozmawiać tylko z tatą... Z Lind też zawsze był też Ting, który aktualnie siedział na jej grzbiecie i wpatrywał się we mnie bez większego zainteresowania.
- Cześć Lind! Cześć Ting! - powiedziałem głośno i wyraźnie do każdego z nich - Czekam na kolegów. Mieliśmy się pobawić.
- Twoi rodzice wiedzą? - zapytała, przekrzywiając nieco głowę. Ting w tym czasie zaczął się wiercić, aby się bardziej do mnie nachylić, jednocześnie nie schodząc z jej pleców. Uważałem, że był trochę dziwny, ale wolałem tego nie mówić, bo jeszcze by był na mnie zły. Poza tym to niegrzeczne.
- Wiedzą, wiedzą! - powiedziałem wesoło, pokiwałem głową, ale zaraz potem przypomniałem sobie, jak bardzo mi zimno. Przeszły mnie dreszcze, a uszy od razu oklapły - Tylko... czekam już baaardzo długo. Nie wiem gdzie oni są... Zimno mi.
- Z kim miałeś się spotkać? Może widziałam ich po drodze - powiedziała wadera, nachylając się do mnie. Nie lubiłem, jak dorośli tak robili, ale zwracanie im na to uwagi też było niegrzeczne.
- No... z...! - zacząłem, ale zająknąłem się. Dopiero wtedy to sobie uświadomiłem. Zrobiło mi się głupio. - Zapomniałem ich imion.
- Hmm... - zamyśliła się Lind - A jak wyglądają?
- Jeden był cały czarny z fioletowymi wzorkami. A drugi szary z białymi! Jeden i drugi miał zielone oczka. Takie same! Ale trochę inne - opisałem najdokładniej, jak tylko potrafiłem.
- Um... Ja nie kojarzę. A ty, Ting? - zapytała, obracając się w stronę swojego przyjaciela. Ten przerwał polerowanie czaszki, jaką natknął sobie na patyk, który wszędzie ze sobą nosił, i odpowiedział:
- Nie wiem. Patrzyłem tylko, czy właściciel cukierni mnie nie zobaczy.
- No to... trudno! - uśmiechnąłem się trochę nerwowo. Nie chciałem im robić problemów. Jak to mama mówiła - lepiej nie zawracać dorosłym głowy, bo mają własne sprawy do załatwienia i nie warto dokładać im problemów.
- Hej, tylko żebyś się nie zaziębił na tym mrozie - mówiła Lind najwyraźniej szczerze zmartwiona - Jeśli jest ci bardzo zimno, lepiej wrócić do zajazdu.
Zawahałem się. Faktycznie, było mi bardzo zimno, ale... koledzy. Nadal miałem cichą nadzieję, że jednak przyjdą. Nie chciałbym ich zawieść... Z tym, że nagle coś do mnie dotarło.
- Cześć - powiedział nagle ktoś jeszcze - O czym tak gawędzicie?
- Koledzy mnie wystawili - powiedziałem, nie podnosząc głowy.
- Och - westchnęła. Dopiero wtedy na nią spojrzałem. Ją również dobrze znałem. To była Leah... z którą się jeszcze nie przywitałem. A to przecież niegrzeczne.
- I... cześć Leah - rzekłem, starając się zabrzmieć wesoło, ale nieszczególnie to wyszło.
- W takim razie nie widzę powodów, żebyś dalej tutaj marznął. Chodź, odprowadzimy cię do zajazdu - zadecydowała Lind takim głosem, jak mama, kiedy tłumaczy mi, że nie ma zamiaru kupować mi czegoś, czym znudzę się po kilku godzinach.
- Zgadzam się z Lind - dodała Leah mądrym tonem.
Z drobnym ociąganiem wstałem, otrząsnąłem futerko ze śniegu i podszedł do Lind. Dorośli są jednak mądrzejsi ode mnie. Muszę się ich słuchać.
- Znowu będą się ze mnie śmiać, ale i tak ich lubię. To moi najlepsi przyjaciele - pochwaliłem się z nagłym przypływem dumy. Uznałem, że źle postrzegają całą sytuację...
- Z czego mają się śmiać? To oni zachowują się nie fair wobec ciebie! - mruknęła ku mojemu zaskoczeniu Lind. Musiałem ich dalej bronić.
- Że znowu dałem się... się... - znowu zacząłem się jąkać - Zrobić! Tak mówią.
- Wrobić? - dopytała Leah.
- Tak! - krzyknąłem.
- Nabrać... - westchnęła Lind.
- Jak powietrza do pyszczka? Mama mówi że nie mam tak robić, bo dostanę kołki, a jak nabiorę za dużo to brzuszek mi pęknie... - mówiłem, ale przerwała mi Lind:
- Nie, tu chodzi o inną sytuację.
- Twoja mama ma rację - westchnęła Leah - A z tego co mówisz, wynika, że koledzy z ciebie żartują. To bardzo niegrzecznie z ich strony.
- Żartują? - powtórzyłem.
- Tak, dokładnie - pokiwała głową Lind. Zerknąłem z nadzieją na Leah, że powie inaczej, ale milczała.
- W negatywnym znaczeniu tego słowa - dodała jeszcze Lind.
- Mówią, że wszyscy chłopcy z siebie żartują i to jest fajne. Wy jesteście dziewczynami i nie rozumiecie - oświadczyłem pospiesznie.
- Mamy... bardziej obiektywne spojrzenie. Każdy nabiera czegoś takiego z wiekiem, tak myślę - powiedziała w końcu Leah.
- Obiektywne? Jak w aparacie? - Zmarszczyłem nosek.
- Obiektywnie, czyli ogólnie. Obiektywnie niebo jest niebieskie, ale jeśli ktoś nie widzi kolorów, dla niego będzie szare. Więc, subiektywnie jest szare, a obiektywnie niebieskie - wytłumaczyła Lind. Nic z tego nie zrozumiałem, ale nie chciałem wyjść na głupiego.
- Nie widzi kolorów?! - powiedziałem z oburzeniem. To była jedyna rzecz, która do mnie dotarła i na pewno ją zrozumiałem.
- Niektórzy nie widzą - odparła wadera - Spytaj o to taty, jeśli mi nie wierzysz.
- Tata nie widzi kolorów?! - wykrzyknąłem jeszcze bardziej zdezorientowany. Tata mówił nam dużo rzeczy, ale tego akurat nie, a wydaje mi się, że powinien.
- E... tego akurat nie wiem. Ale on potwierdzi to, co ja ci mówiłam - rzekła szybko Lind. Dalej myślałem o tacie. Co jeśli naprawdę nie widzi kolorów?! To musi być bardzo dziwne...
- Pierzasta myli się w wielu rzeczach, ale akurat tu ma rację - dorzucił Ting, ale i tak go nie lubiłem, więc udałem, że nie słyszałem.

<C.D.N.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz