niedziela, 30 czerwca 2019

Od Lind "Zaginione szczenię" cz. 2

Grudzień 2023
Zatrzymałam się przed tym, co zostało z wejścia do spalonego budynku. Zawalone fragmenty konstrukcji w większości je zablokowały. Niemniej jednak dostrzegłam pod jedną z belek odrobinę przestrzeni. Podeszłam bliżej i spróbowałam dostać się tą drogą do środka. Głowa przeszła bez problemu, lecz najwięcej problemu sprawiła klatka piersiowa. Kiedy miałam wrażenie, że zaraz utknę, postanowiłam użyć mocy, by odrobinę podnieść największą belkę za pomocą wiatru. Ta jednak ani myślała drgnąć. Była zbyt ciężka. W tej sytuacji zdecydowałam, że muszę się stąd wycofać. Oparłam na ziemi wszystkie cztery łapy i jakoś wydostałam z ciasnego przejścia. 
- Tędy nie dam rady przejść - oznajmiłam. 
- Tia, mam oczy, więc widziałem - mruknął Ting. 
- Szukaj innej drogi do środka - Zaczęłam omiatać wzrokiem budynek. 
Odmieniec odszedł kawałek dalej. Po chwili znów usłyszałam jego głos:
- Tam, Pierzasta!
Odwróciłam głowę, by na niego spojrzeć. Pokazywał na wybite okno na pierwszym piętrze. Skinęłam głową na znak, że już widzę, co ma na myśli. Przywołałam skrzydła z wiatru. Chciałam złapać Odmieńca za kołnierz, żeby unieść go ze sobą, ale on zdążył już rozpocząć wspinaczkę po ścianie budynku. Wzleciałam na wysokość okna i zajrzałam do środka, lecz i tak niewiele zobaczyłam. Wtedy Ting przycupnął na parapecie.
- Na co czekamy? 
- Na nic - westchnęłam. 
Wybiłam z pomocą swojego żywiołu resztki szkła z okna i wleciałam do środka. Wylądowałam na czarnej podłodze, po czym złożyłam skrzydła. Rozglądając się i węsząc, postawiłam parę kroków naprzód. Wtem rozległ się nagły trzask i momentalnie straciłam grunt pod łapami. Nim zdążyłam znów rozłożyć skrzydła z wiatru, już znalazłam się piętro niżej. Po raz kolejny szczęśliwa, że Medalion Nieśmiertelności znieczula mnie na ból. 
- Halo? Ktoś tu jest? - usłyszałam słaby głosik. 
Poderwałam się na równe łapy i postawiłam uszy na sztorc. Nie miałam wątpliwości, że to był zaginiony maluch. 
- Gdzie jesteś?! - zawołałam. 
- Na dole! 
Brzmiał tak, jakby ledwo mógł wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk. Zaczęłam przeciskać się pomiędzy wielkimi blokami zwęglonego marmuru i belkami, które kiedyś podtrzymywały tę konstrukcję. Zaczęłam znów węszyć, by w końcu poczuć niewyraźny zapach szczenięcia. Zaprowadził mnie on do kolejnej wyrwy; tym razem w podłodze parteru. 
Spojrzałam w dół. Wygląda na to, że fundamenty przebiły się aż do piwnicy. Było tam bardzo ciemno, lecz wkrótce dostrzegłam zarys drobnej sylwetki. Szczenię siedziało skulone i spoglądało z wytęsknieniem w górę. Na mój widok, aż całe zadrżało z emocji. 
- Nie bój się, zaraz cię stamtąd wyciągnę! - zawołałam. 
Użyłam mocy wiatru, by delikatnie podnieść młodego wilka. Szczeniak rozglądał się z niepokojem, kiedy nagle zaczął lecieć ku górze. Po chwili był na tej samej wysokości, co ja. Cały się trząsł, a do tego miał posklejane i utytłane sadzą futro. Nie mniej jednak, nadal byłam w stanie rozpoznać cechy szczególne, widoczne na ogłoszeniu. Zwłaszcza tę plamkę na czole. Ostrożnie posadziłam go na podłodze obok siebie. Szczeniak patrzył na mnie wielkimi oczami. Z przerażenia i szoku nie był wstanie ruszyć się z miejsca. 
- Już dobrze, mały. Zabiorę cię do domu. 
Młody wilk pokiwał głową. Podniosłam go jeszcze raz wiatrem i posadziłam na swoim grzbiecie.
- Trzymaj się mocno, musimy dostać się na górę. 
Rozłożyłam skrzydła i wleciałam z powrotem na piętro. Nawet nie myślałam o szukaniu Tinga; byłam teraz skupiona na szczeniaku. Strażnik Wichury na pewno sobie poradzi i zaraz do nas dołączy. 
Pilnując, by maluch nie spadł, wydostałam się na zewnątrz tą samą drogą - przez okno. Bez pośpiechu wylądowałam na białym bruku ulicy. 
- Już możesz się rozluźnić. Nie będziemy już latać - poinformowałam szczeniaka. 
Wtedy po ścianie spalonego budynku zsunął się Ting. Powitałam go ciepłym uśmiechem i ruszyłam w stronę rodzinnego domu odnalezionego malucha. Byłam bardzo z siebie zadowolona. Szczególnie ze swojego bezbłędnego pomysłu na użycie Błękitnego Oka. 
***
Rodzice szczenięcia popłakali się ze szczęścia na widok swojej pociechy. Kiedy patrzyłam, jak cała trójka się przytula, w moim oku aż stanęło kilka łez. Ich radości nie było końca. Dorośli powtarzali, jak to obawiali się już najgorszego i jak umierali ze strachu, i wtedy ja spadłam im z nieba. Kiedy to usłyszałam, uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. 
Z nieba. Albo ze szczytu góry - pomyślałam.
Spojrzałam na Tinga. Byłam zainteresowana, jak on zareaguje na tę przeuroczą scenę z wilczą rodziną. Odmieniec nic nie mówił, nawet nie drgnął. Po prostu patrzył. 
Tymczasem ja pomyślałam o swoim rodzinnym domu. Też byłam tam jedynym szczenięciem; oczkiem w głowie, wokół którego kręcił się tamten mały świat. Ale nie miałam żadnej osoby podobnej do ojca. Miałam tylko matkę, a właściwie babkę. To była moja cała rodzina. Czy powinnam liczyć wuja, albo... ugh... Freeze'a? Raczej nie. Widywałam ich zdecydowanie zbyt rzadko. A reszta naszych sąsiadów...? Chyba już nawet nie pamiętam ich imion. Przecież opuściłam rodzinne strony tak dawno temu...

Uwagi: "Niemniej" w wyrażeniu "niemniej jednak" piszemy łącznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz