niedziela, 30 czerwca 2019

Od Lind "Zaginione szczenię" cz. 1

Grudzień 2023
Otworzyłam niechętnie oczy. Wspomnienia z dzisiejszego snu zaczęły powoli rozpływać się w nicość. Dostrzegłam, że pokoju wpadało kilka bladych słońca. Dotarło do mnie, iż musiałam naprawdę długo spać; w końcu dni stawały się coraz krótsze. Podniosłam głowę, by sprawdzić, co porabiają moi współlokatorzy. Najpierw wypatrzyłam igły siedzącego tyłem do mnie Baldora, a następnie jaskrawy pióropusz Tinga, który przycupnął naprzeciwko swojego koleżki. Każdy z nich trzymał kilka kart. Pierwszy Odmieniec miał nieco utrudnione to zadanie przez jedną łapę przywiązaną do młota. Nie mniej jednak nie upuścił niczego ze swojej części talii. 
- Czwórki - oznajmił Ting, wykładając nową kartę. 
- Nie możesz prosić o czwórki więcej niż raz - zaznaczył niskim głosem Baldor.
- Przecież ustaliliśmy inaczej - odpowiedział Strażnik Wichury, rozkładając ręce. Jednocześnie uważał, by drugi gracz nie dostrzegł, jakie konkretne karty trzymał.
- Oszukujesz, kuzynie! - warknął agresywnie "jeżozwierz".
- Wcale nie - mruknął bez wyrazu Ting. - Jeśli nie masz tej karty, dobierasz jeszcze trzy. 
Baldor zamruczał coś, a następnie wziął swoją część talii w pysk, żeby zwolnić łapę. Sięgnął do odłożonego obok stosu kart i zrobił tak, jak kazał Ting. 
- Piątki - usłyszałam głos "jeżozwierza".
- Już wszystkie wyłożone.
- Nieprawda. Były dopiero trzy - odparł Baldor. 
- Cztery - poprawił go Ting. - Odbierasz kartę karną. 
- Myślisz, że jestem kretynem?!
Zbulwersowany Odmieniec aż wstał, wspierając się na swoim młocie. Ting nie zareagował na to w żaden sposób. Natomiast jego "kuzyn" już-już podnosił swoją broń, żeby zaatakować. Nie spodziewałabym się, że taka błahostka tak go zdenerwuje! Postanowiłam natychmiast interweniować. Zerwałam się z wygodnego posłania i schwyciłam młot Odmieńca wiatrem, dopóki ten był jeszcze w powietrzu. 
- Stop! - rzuciłam. - Nie mam zamiaru potem płacić za zniszczenia w pokoju. Dopóki tu jesteśmy, nie zgadzam się na żadne niewerbalne argumenty! 
Kolczasty Odmieniec spróbował ruszyć młot. Przy drugiej próbie użył tyle siły, że wyrwał mi swoją broń. Na moje szczęście nie wykorzystał tej okazji, żeby uderzyć Tinga, jak planował na początku. Zamiast tego, oparł młot na drugiej łapie i odwrócił się, by spojrzeć na mnie. Z samych oczu wyczytałam, że delikatnie mówiąc, nie był zadowolony z tego, co zrobiłam. Zmarszczyłam czoło i odsłoniłam odrobinę kły. 
- Masz coś do dodania, o Strażniku Lasu? - rzuciłam. 
Przez chwilę odpowiedziała mi tylko cisza.
- Nie - odparł wreszcie Baldor i opuścił broń. 
W duchu odetchnęłam z ulgą. Nie miałam pojęcia, czy dałabym radę go utrzymać w jednym miejscu, gdyby wpadł w furię i chciał zaatakować także mnie. Nadal niezbyt wiedziałam, czego po nim oczekiwać; w porównaniu z Tingiem, znałam Baldora bardzo, bardzo krótko. Co więcej, nie widziałam go podczas walki. Fakt, że dał radę wyrwać młot z "uścisku" wiatru, do którego przyłożyłam sporo siły, dał mi do myślenia. Z całą pewnością nie jest tak szybki, jak Ting, ale nadrabiał to tężyzną fizyczną. Strażnicy poszczególnych artefaktów znacznie różnią się od siebie. Naprawdę ciekawie obmyślane.
Baldor usiadł z powrotem. Wtedy mój drugi towarzysz spytał go:
- Chcesz jeszcze grać, kuzynie? Nie podglądałem twoich kart - zaznaczył. 
"Jeżozwierz" w odpowiedzi tylko mruknął pogardliwie. Przy akompaniamencie całkiem głośnego łupnięcia, usiadł z powrotem w swoim ulubionym kącie. Ting westchnął zawiedziony. 
- Może ty ze mną zagrasz w takim razie, Pierzasta? To bardzo proste - zapewnił. - Nawet ty byłabyś w stanie zrozumieć.
- Innym razem - mruknęłam, zerkając na Baldora. - Teraz muszę się odrobinę przewietrzyć. 
- Dziś nie jest tak zimno, idę z tobą - zdecydował Strażnik Wichury. - Inaczej możesz się zgubić. 
- Dzięki za troskę - Pokręciłam pyszczkiem i podniosłam torbę. - Trzymam za słowo, że będziesz "szedł". 
*** 
- Ty też miałeś przywiązane łapy do swoich ptasich czaszek? - spytałam Tinga, kiedy już zbliżaliśmy się do okolic rynku
Odmieniec odruchowo spojrzał na swoje szpony. 
- Nie... - mruknął. - Prawdopodobnym jest, że ktoś miał powód, by przywiązać Baldorowi młot do łapy. 
Pokiwałam głową na znak, że rozumiem. 
- Nadal nie możesz sobie nic więcej o nim przypomnieć?
- Ygh - Ting poprawił ułożenie czaszki. - Ile razy mam ci powtarzać, Pierzasta?! Jeśli coś mi się przypomni, powiem ci! Dotarło to wreszcie do ciebie? - Przystanął i odwrócił się w moją stronę. Jego ogon aż się zjeżył.
- Dotarło, już dotarło - burknęłam, odrobinę urażona. - Upewniam się tylko. 
Wtem mój wzrok przyciągnęło coś za Tingiem. Na ścianie budynku wywieszono jakieś nowe ogłoszenie. Zdziwiłam się, że umieszczono je tutaj, a nie przypięto do jednej z tablic. Wyminęłam Odmieńca i podeszłam bliżej. Stąd dostrzegłam wyraźniej podobiznę jakiegoś młodego wilka. Z bloku tekstu, umieszczonego pod jego pyszczkiem, dowiedziałam się, że ten właśnie szczeniak zaginął na początku grudnia i od tygodnia słuch po nim zaginął. Rodzina zwraca się więc o pomoc do mieszkańców. 
Rozejrzałam się dookoła. Kawałek dalej wisiała następna kartka o tej samej treści. Wtedy zrozumiałam, że te ogłoszenia są zapewne rozklejone po całej okolicy. Wróciłam wzrokiem na te wiszące przede mną i znalazłam adres rodziny szczenięcia. Po dosyć krótkim namyśle postanowiłam, że chcę pomóc rodzinie i odnaleźć malucha. Tylko najpierw muszę zdobyć więcej informacji.
- Zostałaś swego rodzaju łowcą nagród czy co?- mruknął Ting, już domyślając się moich zamiarów.
- Być może - odparłam i ruszyłam w odpowiednim kierunku. 
Z tekstu wynikało, że rodzina szczenięcia mieszka stosunkowo blisko, jak na Białe Miasto. Tym bardziej pomocny był fakt, że już wiele razy mijałam okolice wskazanej w ogłoszeniu kamienicy. Po raz pierwszy od przybycia do tej metropolii dokładnie wiedziałam, którędy iść! 
Dotarcie na miejsce zajęło około pół godziny. Nie mogłam sobie pozwolić na więcej, niż trucht, ze względu na gęstniejący tłum mieszkańców i przyjezdnych. Taka pora dnia.
Wizyta w domu zaginionego szczenięcia nie trwała długo. Nie otrzymałam od jego zmartwionych rodziców wielu wskazówek. Wiedzieli niewiele więcej niż ja. Powiedzieli, że malec zawsze wracał o wskazanej godzinie, nie zwykł chodzić na podejrzane spotkania, nigdy nie kłamał odnośnie tego, co robił. Tak samo żaden z jego kolegów nie udzielił rodzinie przydatnych informacji. Nikt nic nie wiedział. Zupełnie jakby szczeniak nagle rozpłynął się w powietrzu. 
Wyszłam z budynku zawiedziona. Chociaż w sumie... Czemu się dziwiłam? Gdyby wiedzieli coś więcej, pewnie już dawno by znaleźli swojego synka i nie musieli prosić o pomoc. Zaczęłam się zastanawiać. Co mogę zrobić ja, czego nie mogą oni? Ruszyłam z powrotem w stronę rynku. Dalej zadawałam sobie to samo pytanie. Powtarzałam je i powtarzałam, nawet nie wiem jak długo. Aż wreszcie, po długim wyczekiwaniu, w mojej głowie zawitał pomysł.
Zrzuciłam torbę i zaczęłam przeszukiwać jej zawartość. Ting podszedł do mnie i spytał:
- Czego szukasz? 
- Już znalazłam! - odparłam pośpiesznie. 
Wyciągnęłam z torby Błękitne Oko i w triumfalnym geście pokazałam je Odmieńcowi. Bez dodatkowych wyjaśnień zamknęłam torbę i założyłam ten wisiorek na szyję. Skupiłam się, by z jego pomocą przejąć punkt widzenia zaginionego szczenięcia. O ile jest gdzieś blisko, powinno się udać. Zamknęłam oczy. 
Równomierny odgłos kapiącej wody. Zimno. Dookoła ciemność. Nade moją głową czarne, zniszczone belki, które niegdyś podtrzymywały tę spaloną konstrukcję. 
- Tak. To jest to! - wykrzyknęłam. 
- Już wiesz gdzie jest? - usłyszałam Tinga.
- Tak! Za mną - pobiegłam przed siebie. Dobrze pamiętałam, w którym miejscu widziałam pustą skorupę spalonej kamienicy. 

<c.d.n.>

Uwagi: brak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz